piątek, 13 września 2013

Rozdział 22 - "Ja tu jestem, heloł?"

Siedziałam wpatrując się w skupieniu w ścianę marszcząc lekko brwi. Jakoś naszło mnie na rozmyślanie i wcale nie powiem, że jestem z tego powodu jakoś szczególnie zadowolona. Tak ogólnie dziwnie się czułam... rozejrzałam się w koło i zrezygnowana oparłam głowę na łokciach.
-Ej, coś nie tak? - rzucił Cris stawiając mi przed nosem talerz z frytkami i siadając na przeciwko mnie przyglądając się mi badawczo. Spojrzałam na niego z powagą.
-Nie, nic. Tak jakoś źle się czuję. - mruknęłam.
-Może się połóż. - zasugerował. Może to wcale nie taki głupi pomysł...
-Zobaczę. Na razie bardziej mi się jeść chce - uśmiechnęłam się do niego nieznacznie.
- Nie no okay, ja ci nie bronię - powiedział nie odrywając ode mnie wzroku.
- Co się tak na mnie patrzysz? - spytałam podejrzliwie.
-Bo lubię. A poza tym jakoś dziwnie się ostatnio zachowujesz - podsumował marszcząc brwi.
-Jak to dziwnie? Że ja niby?- wypaliłam przestając na chwile jeść z wrażenia.
-No tak inaczej. Połóż się serio bo zamulasz. - uśmiechnął się do mnie .
- Weź mnie nie denerwuj dzisiaj już - wywróciłam oczami - Boże, Aveiro nie dobrze mi - wychrypiałam czując, że zaraz zwymiotuję.

Nie powiem, że klęczenie na zimnych płytkach jest przyjemne. W ogóle całą ta sytuacja nie jest  zbyt pociągająca.
-Już lepiej? - mruknął Cris odgarniając mi włosy z twarzy. Spojrzałam na niego z niewyraźną miną.
-Jest źle. Pewnie  dorobiłam się jakichś niestrawności u ruskich. - westchnęłam. - Bd rzygać znowu. - jęknęłam.

-Już mi się znudziła ta noga w gipsie -  powiedziałam kładąc się na łóżku. - Mam dość. - założyłam kołdrę na głowę co oznaczało koniec wszelkich konwersacji . Po chwili  podniosłam się z zaciętą miną. - Albo nie.
Cris z Olim spojrzeli na siebie znacząco.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet - jęknął Oliver przejeżdżając dłonią po twarzy.
-Aj cicho . - wypaliłam i włączyłam TV. - pooglądajmy sobie coś...  może najpierw wezmę szybki prysznic.
-Boże - wychrypiał Aveiro patrząc na mnie jak na idiotkę. - Co Ty brałaś.
-Chyba nic - zaśmiałam się. - Dobra idę bo jakoś po tym wszystkim czuje się niekomfortowo.
-Dobra bez szczegółów.

Wyszłam sb z łazienki owinięta ręcznikiem i omiotłam wzrokiem pokój . Zatrzymałam się na Olim i Crisie którzy zawzięcie wpatrywali się w ekran laptopa czytając coś, dziwne... Zajrzałam im przez ramie i przeczytałam tytuł.
-Opętania, serio? - parsknęłam śmiechem i popatrzyłam na nich z rozbawieniem. Byli tak zaabsorbowani czytaniem że nawet nie zauważyli mojej obecności. - Halo, ziemia?! -machnęłam i ręką przed nosami a kiedy łaskawie zechcieli odwrócić się w moją stronę uśmiechnęłam się złośliwie i zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- A teraz jakby mniej.... - wymruczał Oliver do Crisa który pokiwał twierdząco głową po czym oboje wrócili do lektury.
-Ja tu jestem heloł - prychnęłam zirytowana.
-Cicho tam, próbujemy się skupić. - wymruczał Portugalczyk do monitora.
-Dziękuję bardzo. Wychodzę. - wypaliłam i odwróciłam się gwałtownie w stronę wyjścia co nie było do końca trafnym posunięciem, gdyż wylądowałam "miękko" na podłodze. Przynajmniej udało mi się odwrócić ich uwagę bo oboje z prędkością światła znaleźli się przy mnie pomagając mi wstać.
-Czy ty nie umiesz chodzić, dzieciaku?
-Wyobraź sobie, że  z tym czymś na nodze ciężko jest poruszać się normalnie. - powiedziałam wyniośle odtrącając ich dłonie i zadzierając wysoko głowę.
-Ciekawe, bardzo ciekawe - zaczął Cris przeciągając sylaby i zapisując coś w notesie (?!)
-Czy moglibyście mi łaskawie wyjaśnić  o co wam chodzi? - prychnęłam piorunując ich wzrokiem. popatrzyli na siebie znacząco a następnie na mnie z minami cierpiętników.
-Obawiamy się najgorszego - wypowiedzieli z powagą. Taa.... fajnie wiedzieć o co chodzi.
-Może jaśniej? - wypaliłam zdenerwowana.
- Wszystko da się wyleczyć... - zaczął Aveiro i spojrzał na mnie jakbym była już co najmniej na łożu śmierci
-Że co proszę? że co niby wyleczyć - powiedziałam z ironią w głosie.
-Opętanie - wychrypiał grobowym tonem Oliver. Spojrzałam na nich jak na totalnych kretynów i wybuchnęłam śmiechem. Nie no dobre.
-Wam już nawet ksiądz nie pomoże - rzuciłam wciąż chichocząc jak głupia.
-To wcale nie jest zabawne - obruszył się Ronaldo robiąc zafochaną minę.
-W ogóle nie jest.
-No nie, nam chodzi o ciebie ciołku - wtrącił Oli. Nie no teraz to już nie mogłam. Siedziałam i śmiałam się a oni patrzyli na mnie jak na ciekawy przypadek medyczny.
-Leczcie się ludzie - wychrypiałam próbując się uspokoić.
-Aj weź głupia jesteś. - prychnął Aveiro wywracając oczami.
-To nie ja próbuje wmawiać ludziom, że są opętani. To serio NIE JEST normalne. - wyjaśniłam na spokojnie. Z kim ja się zadaje... i że to niby jest najlepszy piłkarz na świecie. Chyba nikt nie ma aż tak idiotycznych pomysłów jak on, ale dobra, szczegół.
-Skończ, bo mnie denerwujesz - warknął .
- No ciekawe kto tu kogo denerwuje - wypaliłam zirytowana  i spiorunowałam go wzrokiem. Co on sobie w ogóle wyobraża. Myśli, że jest taki hop do przodu. też mi coś.
-Nie zaczynaj- uciął patrząc na mnie z irytacją. No prosze..
-Oliver powiedz mu coś - zwróciłam się do Anglika.
-Cris daj spokój, serio . Zapomniałeś już? - trącił Portugalczyka łokciem.
-Racja - wypalił po chwili namysłu Aveiro.
-Co wy znowu inteligentnego wymyśliliście? - spiorunowałam ich wzrokiem.
-Nic, nic. My musimy już iść. Na razie... - wymruczał pod nosem i obydwoje po prostu sobie wyszli. Nie no nie wierze.  Chyba jednak wole wracać do Rosji i słuchać sobie tych cudownych hitów stulecia.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział 21 - "Dzień dobroci dla zwierząt"

-Masz zamiar tam siedzieć? – usłyszałam głos zza ściany.
-Tak, dopóki stąd nie pójdziesz.- odparłam spokojnie. Siedziałam sobie na podłodze przy wannie i czytałam jakąś starą gazetę z udawanym zaabsorbowaniem.
-No to powodzenia. Czyli planujesz tam spać? – tym razem usłyszałam w tonie nutkę rozbawienia. Palant.
-Tak. W wannie. Jest bardzo wygodna. – powiedziałam oschle.
-A jak Cię coś tam wciągnie przez odpływ i co będzie?
-Czy Ciebie Aveiro w dzieciństwie straszyli, że cie WANNA WCIĄGNIE?! Boże...- jęknęłam i przejechałam dłonią po twarzy.
-No a Ciebie nie? – wymruczał niepewnie.
-Nie pogrążaj się i lepiej zamknij buzie. – zaśmiałam się cicho i zamknęłam gazetę. Nudno tu się robi chyba idę jednak poznęcać się nad ludźmi tam na zewnątrz. Wstałam i otworzyłam gwałtownie drzwi przywalając niechcący Crisowi.
-Ups. – puściłam klamkę  i szybko odsunęłam się z pola rażenia. – Nie bij tylko! – wypaliłam zasłaniając się poduszką. Aveiro spojrzał na mnie jak na ufo masując czoło.
-Miałaś przecież nie wychodzić. – jęknął siadając na łóżku.
-Oj no znudziło mi się już tam. Poza tym wnerwianie ciebie jest o wiele ciekawsze od szorowania dupą płytek w toalecie – wyszczerzyłam do niego zęby. Popatrzył na mnie podejrzliwie.
-Chora jesteś. – bardziej stwierdził niż spytał.
-Nie. Ja się czuję wprost wyśmienicie gdybym jeszcze miała obydwie nogi sprawne to skakałabym z radości ale wiesz… w tym wypadku to troszkę utrudnia sprawę. – na zakończenie wywodu uśmiechnęłam się szeroko jak dziecko w przedszkolu.
-Boje się Ciebie. – podsumował. Zaśmiałam się .
-Czemu? Jestem miła.- powiedziałam z powaga. Właśnie. Jestem miła a miałam nie być. No i wszystkie wysiłki poszły na marne…
-Właśnie. I to jest straszne. – odparł. – Gadaj czego się tam nawdychałaś? – dodał podejrzliwie taksując mnie wzrokiem.
-Domestosa wiesz. –prychnęłam, a po chwili wybuchłam ponownie śmiechem.
-Ty się serio czegoś naćpałaś  i ja wcale Ci tego nie podałem.
-Nie prawda, nie psuj zabawy, no. – wywróciłam oczami. –Poczuj klimat! – wydarłam się  i rzuciłam na łóżko. – ale chwila chyba mi się chce jeść, idę na dół

Ja-szafka, szafka-ja. No dobra chyba będę zmuszona iść na dietę bo nie dotrę do moich ukochanych płatków, chociaż… mogłabym wejść na krzesło.. tak właśnie.
Wpakowałam się na nie z niewielkim trudem i stojąc na jednej nodze próbowałam wyciągnąć żarcie nie zabijając się po drodze.
-Co robisz?- usłyszałam głos za sobą.
-Nic szczególnego. – odparłam wywracając oczami.
-Spadniesz. – powiedział z rozbawieniem i przyglądał mi się uważnie.
-Cicho, nie mamrocz pod nosem. – mruknęłam i wyciągnęłam rękę po płatki ale ten kretyn ubiegł mnie i wziął je z półki. Spiorunowałam go wzrokiem i prawie nie rozbiłam wazonu na głowie. Tak, powstrzymałam się i udawałam opanowaną.
-Chciałam sama. – warknęłam i zachwiałam się na krześle gdyż za mocno wychyliłam się do przodu, a stojąc na jednej nodze to troszkę bardzo niebezpieczne bo akrobatą nie jestem. Już chciałam żegnać się z życiem, ale zamiast na  twardej podłodze wylądowałam na rękach Aveiro. Brawo, tego mi tylko brakowało.
-Postaw mnie! – rozkazałam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie ma za co. – wyszczerzył się, ale nadal mnie nie puścił. Ja nie wiem czy on jest upośledzony czy coś ale zdrowy na umyśle na pewno nie, żeby takich prostych komend nie pojmować to trzeba być totalnym kretynem, no ale nad czym ja się zastanawiałam przecież to Ronaldo.
-Uff, przeszło ci w końcu. – odstawił mnie na ziemie i uśmiechnął się z zadowoleniem.
-Ale, że co niby? – popatrzyłam na niego z dezorientacją.
-Nic, nic Mała. – zmierzwił mi włosy i jakby nigdy nic poszedł do salonu i rozwalił się na mojej kanapie. Bosko, a ja nadal nie czaje o co chodzi. Dobra tam szczególik. Płatki mam i życie staje się piękniejsze.
-Sam jesteś mały. Chce nutelle. – wypaliłam nawet nie wiem czemu.
-Nutelle? – Cris popatrzył na mnie z lekko zmarszczonymi brwiami. I co jeszcze? – zaśmiał się.
-I frytki. – dodałam z pełną powagą.
-Ahaa, jeszcze jakieś zamówienia? – zaśmiał się .
-Nie, bo potem będę rzygać. – odparłam z powagą.
-Ja nie mogę z Tobą Gin już. – teraz to już w ogóle wybuchnął śmiechem. Nie no bardzo zabawne.
-To była aluzja żebyś mi to przyniósł. – wyszczerzyłam zęby do niego i założyłam ręce na piersiach. - ode chciało mi się płatków. – jęknęłam i odsunęłam paczkę. – No plosee – zrobiłam słodkie oczka. Spojrzał na mnie jakby nie wiedział czy żartuje czy mówię serio.
-No dobra. – westchnął zaraz wraca. – Idę Ci po tą nutellę..
-I frytki! – wcięłam mu się w słowo.
-No i frytki, chociaż nie wiem kto je nutelle z frytkami.
-Nutelle później, teraz frytki dużo frytek. – powiedziałam z błyszczącymi oczami.
-No dobrze – uśmiechnął się z lekka zdezorientowany i wyszedł z domu.
-Kurde ja to mam zachcianki jak baba w ciąży. – westchnęłam do siebie. Powlekłam się do łóżka kontynuując marzenia o windzie.
Włączyłam sobie TV i tempo wpatrywałam się w ekran pstrykając palcami jak dziecko z ADHD. Nie no ja tak w miejscu nie mogę siedzieć, w ogóle tak jakoś dziwnie spokojnie, idę do Olivera. Albo będę się do niego drzeć z balkonu żeby było bardziej pomysłowo. Może przyjdzie.
-Oliver głąbie o sąsiadach się nie zapomina! – krzyczałam wychylając się przez barierkę. Postałam tak pięć minut jeszcze i w końcu zaczęłam się irytować.
-Oliver, głupi głupku, wiem, że mnie słyszysz. Bo po Ciebie pójdę. – wypaliłam. – No dobra nie to niee – fuknęłam, ale w tym momencie ktoś zasłonił mi oczy rękami.
-Kto zgasił światło? – jęknęłam zdezorientowana  i zaczęłam obmacywać osobę za mną.
-To taki nowy rodzaj gry wstępnej czy jak? –zaśmiał się mężczyzna. Puścił mnie  i odwrócił do siebie.
-Głupi, przez ciebie sobie prawie gardło zdarłam. – wypaliłam pretensjonalnie dziobiąc go palcem w klate.
-Oj no chciałem cię troszkę po wkurzać. – zmierzwił mi włosy. – jak noga? – spytał.
-Działa , ale troszkę boli, no i ogranicza  . – westchnęłam.
-To dobrze, że działa. – zaśmiał się.
-Nom, ale ja się pytam gdzie są moje frytki?
-Jakie frytki? – spytał ze zdziwieniem.
-No te po które poszedł Cris i które chcę zjeść. – wyjaśniłam rzeczowym tonem.
-Powiadasz, że chcesz zjeść? Kurde nie spodziewałem się tego.
-Ej, nie nabijaj się ze mnie! – trąciłam go łokciem
-Nie nabijam się wcale. – wyszczerzył do mnie zęby.
-Jasne, jasne. – trąciłam go biodrem i usiadłam w fotelu.
-Długo będę musiała chodzić z tym gipsem? – spytałam ze ślepą nadzieją, że może jednak niedługo będę mogła go ściągnąć.
-No troszkę tak. – odparł po chwili namysłu. Popatrzyłam na niego z zastanowieniem. Chwila…
-Który dzisiaj?
- trzeci luty, a co? – usiadł naprzeciwko mnie na łóżku i przyglądał mi się uważnie.
-pojutrze piąty… - zaczęłam.
-Brawo. Sam bym się nie domyślił. Co w związku z tym?
-Ja pierdole! – wypaliłam i gwałtownie w stałam  co nie było wcale dobrym pomysłem. – auu…- jęknęłam.
-uważaj. – mruknął Oliver przytrzymując mnie na wszelki wypadek. – Ty to się do nieumyślnego samobójstwa w końcu doprowadzisz coś tak czuje.
-Nie, ale zapomniałam!- marudziłam dalej. –Ale chwila… w sumie do niczego mnie nie zobowiązuje…
-Weź Ty powiedz o co chodzi bo już się zgubiłem. – powiedział smutno.
-Dobra, później Ci wyjaśnię, wieczorem się o to pomartwię. – uśmiechnęłam się szeroko. - Chodź na dół. -  pociągnęłam Oliego za rękę i używając go jako wspomagacza poruszania się na terenie nierównym dotarłam na parter. Tak wiem, jestem niesamowita. No i zastałam tam Crisa który rozmawiał z jakąś kobietą, która wyglądała hmm… mało zachęcająco.
-O nie – jęknął Oliver przejeżdżając ręką po twarzy. Spojrzałam na niego z dezorientacją.
-Gin, ta pani twierdzi, że zakłócasz ciszę nocną. – wyjaśnił Ronalda jakby sam nie wierzył w to co mówi.
-Ja?! – prychnęłam. – kiedy.
-No chyba nie ja, przecież tu nie mieszkam. – warknęła .
-No spokojnie bez nerwów, pogadamy o tym później, do widzenia…- wtrącił się Aveiro wypchnął ją z mieszkania  i zamknął drzwi na klucz. – Co za baba. – jęknął i usiadł przy stole. Zaśmiałam się i podeszłam do niego.
-Nawiedzona. Dobra, mniejsza  o nią. – powiedziałam patrząc na niego znacząco. Przez chwile gapił się na mnie jakby nie czaił o co chodzi ale w pewnym momencie na jego twarzy pojawił się błysk zrozumienia.
-Ahh no tak prawie bym zapomniał.
-No właśnie. O moich frytkach.
-Ja was nie czaje najpierw się kłócicie  potem jesteście dla siebie mili. – parsknął śmiechem mój kochany sąsiad.
-Ta, teraz tylko czekać na wybuch. – zawtórował mu Cris i widząc moją zbulwersowaną miną przytulił mnie do siebie. O nie, tak nie ma.
-Ej nie pozwalaj sobie! – rzuciłam i dźgnęłam go palcem w brzuch. Oliver patrzył na mnie jakbym była tykającą bombą. Nigdy nie pojmę facetów. Jestem nie miła to mają focha a jak już najdzie mnie dzień dobroci dla zwierząt to we wszystkim widzą podstęp.
-Ja idę a wy się tu nie pozabijajcie. – rzucił Oli szczerząc zęby i wyszedł z mieszkania. Bosko. Zostawił mnie z Aveiro. Zdrajca. Dobra, czas przystąpić do akcji.
-Cris… - zaczęłam zaplatając mu ręce na szyi. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany ale po chwili uśmiechnął się cwaniacko.
-Nom? – mruknął kładąc rękę na moim udzie.
-Zrób mi frytki. – mruknęłam robiąc słodkie oczka, na co Portugalczyk wybuchnął śmiechem.
-Wiedziałem. – Westchnął. – Ty zawsze jesteś miła jak coś chcesz.
-No jestem kobietą, nie? Przyzwyczaj się. – wyszczerzyłam do niego zęby .
-No dobra, zrobię Ci te frytki, Mała. – wywrócił oczami.
-Taak? – spojrzałam na niego robiąc wielkie oczy.
-No tak, tak.
-Kocham Cię normalnie! – wypaliłam i pocałowałam go  krótko w usta. Kurde co ja robię, może ja serio się czegoś naćpałam. Dobra, na pewno. Albo noga w gipsie oddziałuje tak na mój mózg…
Szybko odsunęłam się od niego zmieszana.

-tak, wiem. Nie mnie a frytki, Głuptasie. – powiedział dziwnym tonem ale po chwili się uśmiechnął

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 20 - "Nie gadam z Tobą!"

-Ej no fajnie, że mnie się ktoś o zdanie spytał... - powiedziałam wkurzona. może ja nie chciałam nigdzie jechać? Serio nie miałam ochoty na kłótnie z ojcem akurat teraz, a byłam pewna, że to spotkanie będzie piekłem na ziemi. Słowem, mam troszkę przesrane, ale zawsze mogło być gorzej.
-W sprawie czego? - Sergio zrobił zdezorientowaną minę i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Wywróciłam oczami i  przejechałam ręką po twarzy.
-No nie wiem, domyśl się, użyj mózgu. - popukałam się w czoło. No dobra byłam troszkę wkurzona ale tylko troszkę.
-No chyba nam nie powiesz, że nas zostawisz z tym. - jęknął.
-Ale ze z czym? - popatrzyłam się na niego dziwnie. - ja tam tu żadnych problemów nie widzę chce tylko wrócić do domu i iść spać najlepiej na zawsze. Ja i łóżko duet idealny - rozmarzyłam się.
-Przyjemności potem najpierw obowiązki, idziemy- powiedział Cris  i popchnął mnie do samochodu - uważaj na nogę! - dodał troszkę za późno gdyż nie wiem jakim cudem zapomniałam o niej i prawie wyrznęłam orła na chodniku.
-Debil. - podsumowałam i obrzuciłam go morderczym spojrzeniem.
-Dajcie spokój chyba wszyscy tu są zmęczeni... - wtrącił się Iker.
-Kto jest ten jest ja tam jestem gotowy na wszystko. - zaśmiał się Sergio i wyszczerzył zęby.
-No oprócz Ramosa. - wywrócił oczami kapitan Królewskich.
-Dobra cicho koniec cyrków jedziemy, każda sekunda się liczy! - wypalił Ronaldo. Wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę.
-Czego ty się Dzieciaku naoglądałeś? - spytałam robiąc głupią minę.
-Serio chcesz wiedzieć?
-Nie, chyba wolę żyć w błogiej nie wiedzy. Dobra jedźmy już serio chce spać, moje łóżko na pewno za mną tęskni. - rzuciłam z niecierpliwością. - I gdzie Oliver? - spytałam po chwili namysłu. Pewnie już pojechał do domu. Też chcę, no! Dobra już nie dramatyzuje.

Staliśmy przed drzwiami domu mojego kochanego tatusia  i nikt nie był na tyle odważny żeby nacisnąć dzwonek. W sumie nie dziwie się, to była troszkę kiepska sytuacja.
-Ej, nie żeby coś, ale moglibyście w końcu się ruszyć, troszkę mi niewygodnie - powiedziałam uśmiechając się nieznacznie.
-No dobra, ale ja nie mówię! - wypalił Sergio i zrobił zacięta minę. No tak teraz będą się  o to kłócić, w sumie darmowy skecz mi zrobią, także nie mam na co narzekać.
-No bo Iker będzie. - powiedział Portugalczyk z pewnością i wyszczerzył szeroko zęby do Casillasa.
-Chyba sobie kpisz. - fuknął i spojrzał na niego z politowaniem.
-No a kto niby jak nie ty? Gin?
-No jasne, już lecę.... - prychnęłam. Pewnie byśmy się tak kłócili dalej gdyby drzwi nie otworzyły się z hukiem i nie stanął w nich Jose który nie wyglądał zbyt rozmownie...
-Yyy dzień dobry! - powiedzieli chórkiem Królewscy. Chciałam się niepostrzeżenie ewakuować, ale znowu prawie sie zwaliłam ze schodów, chyba jednak jestem masochistą. Kurde no ja chce być z powrotem sprawna fizycznie, wystarczy, że nie jestem umysłowo.
-Nie podlizujcie się. - mruknął Mou .
W sumie to była bardzo chwila bo oni ZAMILKLI. Kurde chyba powiadomię media. Wydarzenie wieku!
-Co wy tacy spokojni? Chorzy jesteście ? - spytał trener patrząc podejrzliwie na swoich podopiecznych.
Czasem dziękuję za mój niski wzrost.. w takich sytuacjach jak ta jest niezwykle przydatny. No może gdybym nie walnęła niechcący kulą w doniczkę... no ale chciałam się troszkę przesunąć no i tam dużo kwiatków było...
Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem a ja wyszczerzyłam szeroko zęby .
-yyy to nie ja? - powiedziałam niepewnie wywołując zbiorowego facepalma.
-Boże dziecko co oni Ci zrobili? - krzyknął Mou patrząc na mnie jak na kosmitę.
-Nic mi nie jest to tylko... wypadek przy pracy - odparłam z powagą.
-Jasne, który to? - popatrzył podejrzliwie na Królewskich, którzy zrobili grobowe miny.
-Ale, że co? - spytał zdezorientowany Ramos.
-Ja pierdole...- jęknął Iker.
-Co, Ty?
-Nie, nie ja! - szybko wypalił Hiszpan.
-A kto? - Mou spiorunował ich wzrokiem. Dobrze, ze stałam z  tyłu.. Sergio pokazał dyskretnie palcem na Crisa za co dostał po łapach od Portugalczyka, no ale zostało to wychwycone przez siłę wyższą.
-RONALDO! Z tobą to już naprawdę same problemy. Chcesz mi córkę zabić?
-W życiu! - powiedział poważnym tonem.
-Ja przez was osiwieje no na prawdę. - jęknął ojciec. Ramos chyba powiedział, że to już się stało ale oberwał w łeb od Ikera. Całe szczęście Jose nie usłyszał.
-No i co ja mam teraz zrobić? - kontynuował patrząc znacząco na wszystkich po kolei.
-yyy, zapomnieć  o tym i iść spać. - podsunął Aveiro tonem znawcy.
-No chyba nie. Dobra idźcie porozmawiamy jutro. I jak jeszcze raz uszkodzicie moją córkę to pożałujecie, że sie  w ogóle urodziliście.

Odwieźli mnie do domu i w milczeniu opuścili. Kurde normalnie jak po pogrzebie. Ale dobra tam mi to pasuje. Chce odpocząć. Stęskniłam się serio za moim łóżeczkiem. Nie no czuję się jak jakiś no life marzący wyłącznie o spaniu 24h na dobę. Brawo dla mnie. Ale dobra tam. Chce windę w domu.
W sumie zastanawiałam się kiedyś  jak to jest kąpać się z nogą w gipsie... i jednak wolałabym pozostać w niewiedzy, ale niestety nie było mi to dane. Załóżmy, że to nie była wina Aveiro. Może nie będę opisywać szczegółów...  Po kilku nieumyślnych próbach samobójczych dotarłam do łóżka. Tak wiem, jestem niesamowita, udało się i nawet żyję!
Po godzinnym leżeniu i wpatrywaniu się w sufit zdecydowałam się wyleźć na balkon i rozkoszować Świerzym Hiszpańskim powietrzem. Usiadłam sobie w fotelu i patrzyłam w gwiazdy. Można by to uznać za romantyczne, gdybym nie robiła tego w samotności z butelką soku pomarańczowego. Przeniosłam wzrok na dom Olivera. w oknie naprzeciwko paliło się światło.. kurde chyba nie tylko ja mam problemy ze spaniem... albo tylko ja nie mam partnera na noc.
Oli wyszedł sobie spokojnie w samych bokserkach na balkon zapewne myśląc, że nikt go nie widzi...
-Spać dzieciaku - wydarłam się wstając i podchodząc do barierki. Spojrzał na mnie z dezorientacją  i uśmiechnął się cwaniacko.
-Wirgie bez eskorty? nie no szok. - zaśmiał się i oparł na balustradzie.
-Mhm, jesteś zabawny, naprawdę.- wyszczerzyłam się szeroko i odgarnęłam grzywkę na bok żeby mi nie ograniczała pola widzenia.
-No ja wiem.
-Ubrałbyś się a nie półnago łazisz, dzieci zgorszysz- powiedziałam .
-Dzieci to o tej porze śpią. - uśmiechnął się do mnie diabelsko. Znalazł się mądrala.
-Weź weź, głupi jesteś i tyle- rzuciłam pukając się w czoło. - Ale sexi mrr. - zachichotałam.
-Idiotka. Weź ty idź już spać .- parsknął śmiechem.
-Ja ci tu komplement rzucam, a ty mi spać karzesz, co za ułomne dziecko.- wywróciłam oczami.
-Z ciebie. Dobra ja idę spać .- powiedział  - Bajo - posłał mi całusa  i  już po chwili otoczyła mnie ciemność. Kurde jak to złowrogo brzmi. Teraz powinien tu się znaleźć jakiś psychopata... albo nie, już mi starczy jeden na całe życie.
-Pff no bajo bajo.- opadłam na fotel z miną cierpiętnicy.

Dobra, nie powiem, że spanie w fotelu jest najwygodniejsze... kości bolą. Kurde czuję się jak jakaś emerytka z osteoporozą czy czymś tam. Chciałam sobie jak zwykle skocznym krokiem udać do łazienki, no ale jak wiadomo z gipsem to troszkę bardzo niemożliwe .  No ale trzeba sobie jakoś radzić.
Gdy wchodziłam do sypialni inteligentnie zauważyłam, że ktoś w niej jest (moje oko niczego nie przegapi o nie) ... dobra nie trzeba być Holmes'em żeby dostrzec mr. Aveiro leżącego sobie wygodnie na łóżku z jakimś romansem (!?) w ręku.
-Serio?- powiedziałam tempo . Spojrzał na mnie jakby to wszystko było najnormalniejszą rzeczą jaka mogła się przydarzyć i uśmiechnął się cwaniacko.
-A może tak buziak na powitanie czy coś w tym stylu? - spytał nie przestając sie szczerzyc. Opętało go coś czy jak?
-Chory jesteś? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Całe szczęście, że zdążyłam się już ubrać, przynajmniej w tej kwestii czuję się komfortową. Bo sprawnością fizyczna nie grzeszę.
-Nie, skąd czuję się wprost świetnie! - rzucił. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-Ahaa...- wypaliłam jak do psychopaty. Po chwili przypomniał mi się jeden kluczowy fakt - CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ?! - wydarłam się.
-pokutę odprawiam. - zaśmiał się i odłożył książkę.
-Że co proszę? A co ja ksiądz ? w zakonie żyjemy?
-No chyba nie. - zaprzeczył z determinacją.
-No więc co pierdolisz? Ogarnij się. I tak mam cię już dość. Gadaj co chcesz i sayonara. - powiedziałam zniecierpliwiona  i zacisnęłam usta w wąską kreskę.
-No niestety nie sayonara. - zaśmiał sie. - Wrzuć na luz, mi też się nie chce tu siedzieć. Ale obowiązki... - westchnął. Ej, coś tu jest nie tak, on tak jakoś dziwnie to mówił. Mam bardzo złe przeczucia.  Słowem, coś mi tu śmierdzi.
-Nadal nie ogarniam. - wywróciłam oczami i założyłam ręce na piersiach.
-No ja cię w to wrobiłem to i ja muszę teraz wspierać w trudnych chwilach. - wyjaśnił rzeczowym tonem.
-że co proszę? - spytałam cicho.
-No przeze mnie teraz jesteś yy... niesprawna fizycznie, jakkolwiek głupio to brzmi.
-Za to ty jesteś niesprawny umysłowo dlatego poradzę sobie sama  o niebo lepiej. a teraz żegnam, tam sa drzwi jakbyś zapomniał - pokazałam palcem wyjście .
-O nie, już  i tak mam przypał u Mou. Nigdzie nie idę. Zresztą jak pójdę to ci monitoring zrobi i będzie kolorowo - zaśmiał się. O nie, tylko nie to. DLACZEGO JA?
-Nie gadam z Tobą- warknęłam i zastraszałam się z powrotem w kiblu.

piątek, 31 maja 2013

Rozdział 19 -"Mogę to pozostawić bez komentarza?"

-I weź tu kup normalną mapę, co to są za dziwne znaczki…- jęczał Ramos patrząc z dezorientacją na plan miasta co chwila odwracając arkusz na inną stronę. – Nawet nie wiem gdzie północ, a gdzie południe. – prychnął.
-Daj mi to. –warknął Cris i wyrwał mu mapę z rąk.
-A se bierz. To i tak się nie nadaje…
-Ej, czekaj, może to jakoś zaszyfrowane jest czy coś. – podsumował po długiej chwili namysłu. –Pierdole, GPS by się przydał.
-Mam w telefonie! – zgłosił się Sergio wymachując telefonem. – Ale zasięgu nie ma. – jęknął po chwili. – TU NIC NIE DZIAŁA!
-Moscow Moscow.. – zanucił Aveiro.
-Jebnij się tu – popukał się w czoło Iker.
-No co, tak klimatycznie jest. – uśmiechnął się diabelsko i poruszył znacząco brwiami.
-Jasne…- mruknął Casillas wywracając oczami. –Dobra, może ktoś z telekomunikacji miejskiej nam pomorze.
-Brawo i może tak przypadkowo będzie znał hiszpański?! – Cris spojrzał na niego wymownie.
-Wystarczy angielski.
-Ej, ale ja znam trochę rosyjski, znaczy wiecie tak się przywitać i te sprawy…- powiedział Portugalczyk z dziwną miną.
-I że niby skąd?! – Chłopcy dostali nagłego wytrzeszcza  i popatrzyli na siebie ze zdziwieniem.
-No te, no Irina…
-Aaaa, no taaak.


-Proszę, tylko jedną! – próbowałam się przecisnąć obok Olivera do baru. Ten idiota nie chciał mnie do niego dopuścić.
-NIE. Ani jednej, już mówiłem. – obstawał przy swoim trzymając mnie w bezpiecznej odległości od lady. Barman patrzył się na nas jak na niezdrowych na umyśle.
-Ty kretynie puszczaj mnie, no już! – warknęłam starając się wyślizgnąć jakoś z jego łap, ale niestety bezskutecznie.
-Czy państwo coś zamawiają? – spytał się pracownik baru, o dziwo po angielsku! Nie no ja nie wierzę. Jak już udało mi się pozbierać szczękę z ziemi wykorzystałam sytuacje.
-Jedną wódkę poproszę!
-Nie niech jej pan tego nie daje!
-Niech pan go nie słucha bredzi. – wcisnęłam mu kilka banknotów, szybko zgarnęłam butelkę z lady i zwiałam od tego kretyna. Jak już mam rozmawiać z Aveiro to nie na trzeźwo.
-Dobra, rób co chcesz. – prychnął Oliver  i z rezygnacją usiadł przy stoliku. Tez mi coś, ja zawsze robie to co chce, co tam, że z różnymi nieprzewidywalnymi skutkami.

-Wielkie dzięki, ty to się serio znasz na  tym Rosyjskim jak nikt…- marudził Sergio rozcierając dłonie.
-No nie moja wina, pewnie źle wymówiłem jakąś głoskę czy coś.
-żeby głoskę. Ale patrz jedziemy pociągiem przez jakieś lasy już dłuższy czas. -  powiedział podejrzliwie Ramos wyglądając przez okno. – A Iker śpi. Temu to dobrze. – westchnął i rozłożył wygodnie na siedzeniu. - Nasze dni są policzone nie znajdziemy jej tutaj nigdy, równie dobrze możemy sobie już kupować tablice nagrobkową.
-Ty się tak nie zapędzaj, uważaj bo pozwoli ci tablice nagrobkową postawić.
-No chociaż tyle mi się należy! Jestem zasłużonym piłkarzem. – prychnął Sergio robiąc głupią minę.
-Jasne… Ej czeekaj, to się zatrzymuje!
-Mam dylemat czy się cieszyć czy raczej nie..
-Dobra, wszystko jedno wysiadamy!

-Dziwnie się czuję…- jęknęłam obejmując ramionami kolana i patrząc przed siebie.
-W jakim sensie? – Spytał Oliver przyglądając mi się badawczo.
-No takim ogólnym. W głowie mi się kręci i nie wiem czy chce wracać. Wole już zginąć tutaj. – powiedziałam rzeczowym tonem.
-Bredzisz. Mówiłem żebyś tyle nie piła…
-Nie chodzi o picie  i wcale dużo nie piłam tylko jeden kieliszek. Taka głupia nie jestem. – prychnęłam pukając się w czoło.
-mhmm. Jasne. – mruknął pod nosem. Spojrzałam na niego wymownie.
-Chciałeś coś powiedzieć? – uśmiechnęłam się uroczo.
-Nie nic. – wywrócił oczami.
-To dobrze. Robię się nie znośna…- westchnęłam i popatrzyłam beznamiętnie na butelkę.
-Nie. Każdy ma czasem chwile słabości. – powiedział i objął mnie ramieniem. W sumie racja. Ale ja nie mam chwili słabości. Po prostu się denerwuję. Nie wiem czym, ale jednak.  I to takie irytujące uczucie. Ide przywalić głową w ścianę bo chyba tego nie wytrzymam… Albo nie. Najpierw podrażnię ludzi, haa!
Wstałam i odgarnęłam grzywkę na bok z determinacją. Oliver popatrzył na mnie z dezorientacją.
-Co chcesz zrobić? – spytał unosząc znacząco brew. Uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Ahh nic takiego. Zabawimy się trochę. – wyszczerzyłam szatańsko zęby.
-Boje się Ciebie. – mruknął.
-E tam. –wzruszyłam ramionami i ruszyłam szybkim krokiem w stronę wyjścia. Rozmyślałam nad planem awaryjnym w razie jakbym spanikowała w bezpośrednim starciu z mr. Aveiro. Ale chwila, czemu ja mam się niby nim przejmować? I za co go teraz tak nie cierpię? Zgubiłam się sama w swoich przemyśleniach. Ale  i tak bezpieczniej jest trzymać dystans. O taak, o wiele lepiej.
Zamyślona wpadłam na kogoś.
-przepraszam…  Szybko otrząsnęłam się  i próbowałam wyminąć tę osobę.
-Gin?
Zatrzymałam się gwałtownie i zacisnęłam palce na torebce. Policzyłam do trzech i odwróciłam się na pięcie z grobową miną.
-Nie. To nie ja. – powiedziałam i spojrzałam na swoją „ofiarę” . Cris popatrzył na mnie z powagą i uniósł znacząco brew.
-Czy ty na serio jesteś głupia czy tylko taką udajesz? – spytał szyderczo się uśmiechając.
-Zniżam się do poziomu rozmówcy, Aveiro. – prychnęłam. Jak śmie.. o nie teraz już widzę powód.
-Zabawna jesteś – wywrócił oczami. Założyłam ręce na piersiach i zacisnęłam usta w cienką linię.
-Jak zawsze…
-A teraz chodź ze mną, nie chce mieć nieprzyjemności. –odparł oschle.
-Czy ty na serio sądzisz, że z tobą pójdę? Chyba śnisz słońce. – zaśmiałam się .
-Ja to po prostu…
-Iker miał po mnie przyjść. – wcięłam mu się w słowo.
-Hmm… Chwilowo jest unieruchomiony. – uciął i złapał mnie za nadgarstek. Wyrwałam dłoń i odsunęłam się.
-Zostaw mnie. 
-IDZIESZ ZE MNĄ! – Warknął tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Pierdol się. Nigdzie nie idę!
-Idziesz!
-Nie
-TAK
-NIE?!
-Nie musisz chcieć, i tak pójdziesz. – parsknął śmiechem i chciał ponownie mnie złapać ale szybko wybiegłam na zewnątrz. Zły pomysł. Byłam w samej bluzie… A tak zimno.
-Nie zachowuj się jak dziecko! – prychnął wychodząc za mną.
-Zamknij się – zrobiłam krok do tyłu.
-Gin, serio… - powiedział spokojniejszym tonem. Uniosłam znacząco brew.
-Nie, nie i jeszcze raz nie! Czy to aż tak niezrozumiałe słowo? Mam Ci przeliterować? N-I-E!
-Proszę. – zrobił krok do przodu.
-Nie. – jęknęłam płaczliwym tonem i cofnęłam się ponownie do tyłu. A raczej chciałam się cofnąć i napotkałam pustkę.

Boże.. moja głowa… ej czemu jest ciemno? Czemu ja tak.. chwila. Przecież ja byłam całkowicie gdzie indziej! Chciałam podnieść rękę ale poczułam rwący ból.  CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE? Otworzyłam powoli oczy marszcząc czoło. Miałam wrażenie, że zaraz wyrzygam to wszystko.
Najlepsze było to, ze jak podniosłam w końcu powieki do końca to nadal było czarno. Oślepłam?
Nie no nie możliwe. Po pięciu minutach rozmyślania, gdy moje źrenice przywykły do ciemności (wydedukowałam, że zapewne jest noc) zauważyłam, że jestem w jakimś najprawdopodobniej białym pomieszczeniu i nie wyglądam tak jak wyglądać powinnam, czyli to nie jestem ja i idę spać, bo pewnie to jakiś dziwny sen.

Obudziłam się z podobnym uczuciem jak wcześniej. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się w koło na tyle na ile mogłam. Ja pierdole, moja noga się nie rusza! Poryczę się zaraz. Zaczęłam gwałtownie nabierać powietrza do płuc i wbiłam wzrok w sufit. Przez chwile myślałam, że ręka tez ale okazało się, że jest po prostu przygnieciona przez cos, a raczej kogoś. Nie mogłam przekręcić zbytnio głowy w bok, więc kwestia kim jest ta osoba pozostała dla mnie zagadką… przynajmniej na razie.
-Ratunku. – jęknęłam. Poczułam, że krew powoli napływa do mojego lewego ramienia.
-Gin?
-CZY JA NA SERIO WYGLĄDAM AŻ TAK ŹLE ŻEBYŚ MIAŁ PROBLEMY Z ROZPOZNANIEM KIM JESTEM? I CO JA TU DO CHOLERY ROBIĘ? – powiedziałam najgłośniej jak mogłam.
-Gin, ja przepraszam…
-Nie masz za co i tak cię nienawidzę. Spadłam ze schodów, tak? – westchnęłam.
-Yhmm, tak jakby.
-Czyli tak. – westchnęłam i przymknęłam oczy. Zaraz wybuchnę.
-Masz złamaną nogę i trochę hmm siniaków. – wyjaśnił mi  Aveiro.
-Brawo. Mówiłam, ze nigdzie z tobą nie idę, ale nie ty musisz zawsze swoje.
-Ja wiedziałem, że tak będzie, Ciebie to tylko gdzieś wysłać..  – do pomieszczenia wpadł Iker z błyszczącymi ze złości oczami.
-Nie dołuj mnie błagam… - jęknął Cristiano patrząc na mnie ze smutkiem. Pff teraz mu się na wyrzuty sumienia zebrało. Bosko.
-Gdyby nie ta pierdolona kontrola… Mou nas zabije.
-Halo, ja tu wciąż jestem?! – wtrąciłam się. Casillas spojrzał na mnie z współczuciem.
-Zaraz cię stąd zabierzemy. To tylko noga, ale trzeba było zrobić badania czy nie masz wstrząsu mózgu. Co wy tam robiliście?!
-Ja praktycznie mówiłam tylko nie…
-Dobra, mniejsza  o to.

Wzięłam do ręki kule i oparłam się na nich nieufnie.
-To mi się wcale nie podoba. – westchnęłam i spojrzałam na moją zagipsowaną prawą nogę.
-Chodź, pomogę ci. – zaoferował Aveiro, jednak odtrąciłam jego rękę.
-Poradzę sobie. – fuknęłam
-To może ja? – zaczął Oliver patrząc na mnie zmieszanym wzrokiem. Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się uroczo.
-Świetnie. – Cris wywrócił oczami i wsunął dłonie do kieszeni spodni.  Obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem i bez słowa weszłam do samolotu. Usiadłam sobie przy oknie i wbiłam wzrok w szybę. Chciało mi się ryczeć. Tak po prostu. Chyba mam rozstrojenie nerwowe depresje czy cos.. dobra dramatyzuje, ale nie czuje się najlepiej. Z reszto kto by się czuł z nogo w gipsie, bandażem na głowie i wizją rozwścieczonego tatusia przed sobą?
Wizja niezwykle pociągająca.
-Jak się czujesz? – Spytał Iker patrząc na mnie z troska.
-Mogę to pozostawić bez komentarza? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Jasne, jak chcesz. Nie będę naciskał – mruknął.
-Dzięki. – uśmiechnęłam się nieznacznie. – Zawieziecie mnie do domu?
-Nie wiem, sama nie możesz zostać.  – popatrzyłam na niego z wytrzeszczonymi oczami.
-Ale ja sobie sama doskonale poradzę! Jakby co to Oliver mi pomoże, prawda? – spojrzałam na bruneta z nadzieją.
-Jasne, ale ja teraz muszę wyjechać na tydzień, znaczy dziesiątego lutego. Praca. – przejechałam dłonią po twarzy i oparłam się o siedzenie z grobową miną.
-Mam wrażenie, że do końca życia będę łazić  z eskortą..
-Coś mówiłaś? – spytał Casillas.
-Nie, nic.

Aveiro przez cały lot się nie odzywał, aż dziwne. Sergio wszystko przespał, nawet nie zauważyłam jego obecności. Za to Oliver z Ikerem zdążyli się za kumplować. Może to i lepiej. Pozostawili mnie w spokoju i mogłam rozkoszować się chwilowym spokojem.
W Madrycie byliśmy późnym wieczorem.  Jak to dobrze czuć te ciepło, tę atmosferę. Teraz jeszcze bardziej kocham Hiszpanie.
Jednak teraz czekało nas najgorsze.
Wszyscy ustawili się wkoło Crisa który stał z telefonem w ręku i wyglądał jakby nie umiał się nim posługiwać.
-Co mamy mu powiedzieć? – spytał dziwnym tonem.
-Yy, że znaleźliśmy żywą Gin, bez żadnych uszkodzeń na ciele. – powiedział Ramos.
-Jasne, bez uszkodzeń. – Iker spojrzał na mnie znacząco.
-No znaleźliśmy bez uszkodzeń. To  Cris ją  zmasakrował. – wyjaśnił Hiszpan rzeczowym tonem.
-I chcecie wszystko zwalić na mnie? – oburzył się Ronaldo.
-Jasne! – przytaknęli
-Zdrajcy.. – jęknął.
-Nie wypieraj się faktów. I ty z nim gadasz!
-No dobra. – Aveiro wybrał numer do mojego ojca  i nacisnął zieloną słuchawkę.

-Jeżeli dzwonisz żeby powiedzieć mi, że nadal jej nie znaleźliście to możesz pożegnać się z życiem.
-Nie, właśnie znaleźliśmy…
-Uff, całe szczęście. To czemu mówisz takim dziwnym tonem.
-No bo my.. no tak trochę…
-Ona chociaż żyje?!
-Tak, żyje, tylko..
-Jeżeli ona nie dotrze do mnie zaraz w jednym kawałku to MASZ PROBLEM!
Cris odsunął telefon od ucha.
-Rozłączył się. – powiedział grobowym tonem.
-A więc jedziemy do Mou...


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 18 -"Czy widziała pani tę oto dziewczynę?"




-A ty co chcesz znowu.- prychnął Portugalczyk wywracając oczami. Dziewczyna spojrzała na niego wymownie.
-No bo ja…
-Nie, nie jestem ojcem twojego dziecka, nara. – fuknął i skierował się w stronę domu.
-Ale, ze co? – wypaliła zdezorientowana szatynka.
-Aveiro ty debilu. Co ty odpierdalasz? – powiedział kapitan Królewskich  stając mu na drodze i patrząc na napastnika jak na idiote.
-No jak to co? Nie widać?
-To jest debilu przyjaciółka Gin a nie jedna z twoich kochanek… - warknął Hiszpan zaciskając usta.
-A no faktycznie twarz taka jakaś znajoma…-zamyślił się Ronaldo przyglądając się dziewczynie stojącej za bramą teraz już poważnie zniecierpliwionej.
-Ja pierdole z kim ja żyję! – jęknął Iker przejeżdżając dłonią po twarzy.
-No ale dlaczego ona wygląda jakby wpadła pod walec drogowy?- dopytywał się Portugalczyk.
-A co ja kurwa wyrocznia? Spytaj się je! Albo nie, ja lepiej sam to zrobię…- prychnął i wpuścił szatynkę na posesję.
-Sorry Katina, ale nasza gwiazdka ma ostatnio ciężkie dni. – Bramkarz spojrzał sceptycznie na swojego towarzysza.
-Nic nie szkodzi. – uśmiechnęła się wyciągając z włosów liście.
-Co ci się stało?
-Nic takiego, po prostu biegłam tu i jakiś idiota o mało mnie nie rozjechał byłam zmuszona wskoczyć w krzaki… znaczy krzaki wskoczyły na mnie ale to nie ważne - wyjaśniła. W tym momencie  przed brama zatrzymało się białe porsche z którego wywlekł się nie kto inny jak Sergio Ramos z okularami na nosie. Wszyscy spojrzeli na niego podejrzliwie.
-Miałeś być godzinę temu – warknął Cristiano piorunując wzrokiem kolegę, który szczerząc zęby oparł się o maskę samochodu.
-No tak jakoś się przedłużyło, jeszcze jakaś idiotka lazła środkiem drogi…
-To ty kretynie jechałeś po chodniku!! A nie ja szłam środkiem drogi – prychnęła Katina.
-No na pewno!
-No tak?! Przywlekłam się do was te pół kilometra z wieściami a tu mnie jeszcze rozjechać chcieli! – wydarła się na nich. Spojrzeli na nią w osłupieniu.
-Ale, że co? – wypalił Sergio ze zdezorientowaną miną.
-GDZIE JEST GIN?!-wydarł się Aveiro łapiąc ją i zaczynając potrząsać jak workiem na kartofle.
-Puść mnie kretynie bo mnie zgnieciesz.  – warknęła w myślach, żałując, ze wcześniej tak zachwycała się tymi idiotami. -A skąd ja mogę wiedzieć? Twierdzi, że u Ruskich, ale to pewnie jeszcze na haju mówiła bo kto normalny jedzie do Ruskich…
-No racja. Jaja se z nas robi pewnie siedzi gdzieś na Bahamach…
-A Ronaldo odchodzi od zmysłów – dokończył Iker.
-Wcale nie! Po prostu mam z nią sprawę do załatwienia. – tłumaczył się wkurzony Portugalczyk.
-Chyba w łóżku!
-WOOOOON! Nie rozmawiam z wami. – prychnął i zniknął za drzwiami.
-Ma rozchwianie emocjonalne pomoc psychologa by się przydała… w sumie to wam wszystkim a może lepiej psychiatry… - zastanawiała się na głos Hiszpanka.
-Baby…- jęknął Ramos i podążył za kolega z drużyny.
-Dobra ale co Gin jeszcze mówiła. – zaczął Casillas z powagą.
-Chociaż jeden normalny. A więc mówiła o Ruskich i Petercośtam..
-Jakie Petercośtam? – wpadł jej w słowo kapitan Królewskich.
-No nie wiem?! Powiedziała Petercośtam nic więcej i żebym wam powiedziała…
-Wymieniała nazwiska??
-Ja pierdole czy tu musisz mi przerywać ciągle? – warknęła Katina piorunując go wzrokiem.
-Dobra, już nie będę, a więc mów, mów. – poklepał ją po ramieniu . Spojrzała na niego podejrzliwie.
-Ja wiem, ze Rosja to dziwne miejsce, ale chyba Gin nie jest aż taką kretynką, żeby tam wyjeżdżać toż to samobójstwo jest! I po prostu powiedziała powiedz chłopakom
-No to ona musi umierać, jeśli by prosiła o takie coś. – powiedział Iker grobowym tonem.
-A jak oni ja tam przetrzymują? – jęknęła Katina zaczynając krążyć po chodniku.
-A jak oni ją zgwałcili zmusili do ślubu, albo planują żądać okupu?


-Wstawaaaj…
-Nie! Won, ja chcę spaaać. – jęknęłam naciągając kołdrę na głowę.
-Wirginio Mourinho nakazuje ci wstać!
-Spierdalaj, nigdzie się stąd nie wybieram – wymruczałam.
-Bo będę łaskotać!
-Pff co za groźby ty mi tu rzucasz! – fuknęłam zakopując się w pościeli.
Dobra, zamilkł.. kontynuuje moje słodkie marzenia senne ahh…
Jednak spokój nie był mi chyba dany bo nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie za nogi i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wylądowałam na ziemi ze zdezorientowaną miną. Zamrugałam kilka razy oczami i rozejrzałam się w koło.
-Ja pierdole chyba straciłam właśnie wątek. Oliver kretynie nie waż mi się stąd wyłazić!- wydarłam się i szybko podniosłam z podłogi.
-No to na razie! – usłyszałam i po chwili trzaśnięcie drzwiami. No to pięknie polazł sobie, jak wróci to będzie miał przesrane już ja tego dopilnuje. Dobra chwila musze ogarnąć mózg bo coś jest nie tak.. a no tak zapomniałam, że tylko jestem w Rosji i nie wiem jak wrócić do domu. Banalna sprawa. Wracam do łóżka. Powlekłam się z powrotem na materac . Przykryłam się kołdrą następnie wygładzając ją pedantycznie. Kurde mi coś chyba na mózg padło a może jakimś bakcylem się zaraziłam czy coś… Dobra lepiej tak o tym nie myśleć, leżenie szkodzi mi na głowę.
Wstałam i wzięłam szybki prysznic na otrzeźwienie. Spojrzałam w lustro z kwaśna miną przyglądając się sobie. Mogłabym swobodnie robić za zombie. Tak, ta rola jest mi chyba życiowo przypisana… ciekawe co Królewscy sobie robią w Madrycie, pewnie nawet nie zauważyli, że mnie nie ma znając ich wolny zapłon.
Załatwiłam całą poranna toaletę i usiadłam na parapecie wpatrując się tempo w widoki za oknem.
Chciałam już do domu, nie podobało mi się tutaj. Może gdybym tu przyjechała z trochę bardziej ogarniętym grafikiem to byłoby inaczej ale w takiej formie jak teraz to ja dziękuję.


-A jak...- zaczął po raz setny Iker za co dostał w łeb od Ramosa.
-Przynudzasz.- podsumował Sergio. – pomyślmy logicznie..
-Logicznie to ty będziesz myślał jak jej nie sprowadzimy do końca tygodnia do Madrytu.
-Mamy jeszcze kilka dni więc w czym problem?
-Dosyć, skoro jest w Rosji, jeżeli to w ogóle możliwe to musiała się tam jakoś dostać, nie? – podsunęła Katina bawiąc się włosami.
-No co ty, na piechotę poszła…
-Ej no daj spokój ja tu próbuję coś wymyśleć, helooł?!
-Dobra jedziemy na najbliższe lotnisko.

-No więc czy widziała pani tę oto dziewczynę? Niska szatynka , towarzyszył jej pewnie wysoki brunet. – mówił Cristiano wciskając kobiecie zdjęcie pod nos.
-Przykro mi ale nie mogę udzielać takich informacji.- odpowiedziała.
-No ale to jest bardzo, ale to bardzo ważne, naprawdę. – kontynuował Aveiro patrząc na nią błagalnie.
-Niestety, ale nie mogę panu pomóc…
-Nie widzi pani kim jestem? Nazywam się Cristiano Ronaldo dos Santos Aveiro, chyba może mi pani powiedzieć? – wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem.
-Aha. – mruknęła. Portugalczyk wywrócił oczami i zaczął pstrykać palcami w blat.
-Nie!
-Co nie? – spytała kobieta podnosząc wzrok znad monitora.
-Słuchaj… - popatrzył na plakietkę z jej imieniem i nazwiskiem. – Mary, od tych informacji zależy nasze życie, czy możesz mi ich udzielić? Mogę dać autograf, są cenione na rynku…
-Materialista – wywróciła oczami Katina.
-Cicho, już prawie wyszło! – uciszył ją i odwrócił z powrotem do pracowniczki lotniska. – A więc? – spytał z błyskiem w oku uśmiechając się szarmancko. Kobieta westchnęła z rezygnacją.
-A więc kogo szukamy?
-Czy taka osoba jak Wirginia Mourinho była tutaj dwa dni temu?
-Chwila, sprawdzę. – mruknęła i wpisała coś na klawiaturze. – jest. – zakomunikowała. – Rosja, Petersburg, bilet w jedną stronę. Pamiętam ją, dziwna była, przyszła z jakimś mężczyzną i wyglądali jakby byli na prochach… - powiedziała sceptycznie.
-A ja myślałem, że ona na nic głupszego niż uciekanie do Barcelony nie wpadnie. – jęknął Aveiro przejeżdżając ręką po twarzy. Dziękuje pani bardzo, przyśle do pani koszulkę z moim podpisem, a teraz poproszę trzy bilety do yy tego Petersburga.
-Ej no, dlaczego trzy, a ja? – prychnęła Katina.
-Ta tylko ciebie nam tam brakuje, nie chce mieć drugiej na sumieniu. – uciął Ronaldo.
-Idiota. – syknęła i skierowała się w stronę wyjścia.
-No cóż tak będzie lepiej. – westchnął Iker. -Chwila! Katina czekaj! – wydarł się. Szatynka odwróciła się ze złością i spiorunowała go wzrokiem.
-C0?!
-Daj mi ten numer
-Jaki? Aaaa już ogarniam czekaj. – wyciągnęła telefon i podyktowała mu ciąg cyfr.
-Dzięki, teraz możesz już iść- powiedział z zadowoleniem.
-Dzięki za pozwolenie. – wywróciła oczami.

-Długo masz zamiar tak leżeć?
-Aż do śmierci. – mruknęłam nie otwierając oczu.
-Ej no to co ja będę wtedy robił? – jęknął Oliver. Uniosłam powieki i spojrzałam na niego wymownie.
-No nie wiem znajdź sobie jakąś Rosjanke, podobno są dobre w łóżku. – ucięłam.
-Nie tak jak Hiszpanki. – odpowiedział uśmiechając się tajemniczo.
-Nie wiem, nie jestem Hiszpanką to ci nie powiem. – pokazałam mu język.
-No racja, przecież ty Portugalka. – zaśmiał się.
-Więcej nie próbuj zabłysnąć wiedzą bo polegniesz mówię ci. – zachichotałam i rzuciłam w niego poduszką.
-ha ha ha bardzo śmieszne – prychnął i wywrócił oczami. Uniosłam nieznacznie kąciki ust w rozbawieniu.
-No ja wiem. Ciekawe czy Katina odsłuchała moją wiadomość…- zastanawiałam się na głos marszcząc brwi.
-Nie ogarniam kto to, ale dobra. Jak ci twoi kochasie nas znajda o już mogę się pożegnać z życiem.
-Ej! To nie są moi kochasie! – prychnęłam podnosząc się gwałtownie.
-Dobra, dobra, już się nie unoś, żartowałem. – pocałował mnie w policzek i przytulił do siebie. – nie dam ci tu siedzieć do końca życia ciołku. – mruknął. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Cieszę się. Tu jest tak zimno i okropnie. – wzdrygnęłam się.-I pingwiny są…
-Gdzie ty tu pingwiny widziałaś? Może mamuty jeszcze! – parsknął śmiechem.
-Nie, pingwiny tylko. Tak mi się tu kojarzy wszystko z pingwinami…
-Debil z ciebie, wiesz?
-Wypluj to, już! – rozkazała śmiejąc się.
-Już się nie złość. – zmierzwił mi włosy. Spojrzałam na niego wymownie, ale po chwili uśmiechnęłam się figlarnie.
-Ależ ja się nie złoszczę. – powiedziałam.
Do pokoju weszła recepcjonistka. – telefon do pani. – powiedziała łamaną angielszczyzną. Wymieniłam znaczące spojrzenia z Oliverem i wyszłam za Rosjanką.
-Halo? – mruknęłam do aparatu.
-Gin ty idiotko! – odsunęłam słuchawkę jak najdalej od siebie. Nie możliwe. Przysunęłam ją z powrotem do ucha.
-Kto mówi? – spytałam niepewnie. Usłyszałam jedynie szelest.
-Gin? – ten głos był spokojniejszy bardziej troskliwy.
-Nie, ksiądz.
-Żyjesz jeszcze? nie zgwałcili cię tam? nikt cię nie porwał? nie jesteś ranna?
-Mam odpowiadać na wszystko od początku? – jęknęłam.
-TAK!
-No więc żyję, obeszło się bez ran miażdżonych ani szarpanych, jedynie mam uraz psychiczny przez gościa ze spluwą..
-Jaką spluwą?!
-Mogłam nie mówić…
-Gadaj bo powiem ojcu, że znalazłaś sobie pięćdziesięcioletniego faceta  i masz  z nim dziecko!
-Że co? Co ty pierdolisz, ale dobra lepiej nie ryzykować.
-No raczej.
-Ale słuchaj, Iker, nie?
-Tak Iker, masz już sklerozę po dwóch dniach?!
-Ej no spokojnie już się nie unoś to tylko gościu ze spluwą był, a więc mam jedną prośbę: Zabierz nas stąd bo nie wyrobię!
-Oni cię tam torturują?!
-Nie Iker! Ogarnij się, nic mi nie robią, po prostu tu jest tak zimno i strasznie. Proszę cię!
-Bo my jesteśmy w Petersburgu.
-Że co?!
-No tak! Gdzie ty jesteś?
-A ja nie wiem w jakimś hotelu czy coś…
-Ahh dzięki za treściwe informacje.
-Iker no.. serio nie wiem, spytaj tej facetki od recepcji… A w ogóle to z kim jesteś?
-No wiec tak z Crisem i Sergio.
-Zabrałeś Aveiro?! Tego kretyna! Nigdy przenigdy, z nim tu nie!
-Gin nie zachowuj się jak dziecko.
-Nie zachowuje się po prostu nie chce go oglądać na oczy. SERIO!


-Dobra, zobaczy się, daj mi tą recepcjonistkę.
-Dobra bierz gadaj i rób tam co chcesz, Sayonara. – mruknęłam i wcisnęłam słuchawkę Rosjance.
Ruszyłam szybkim krokiem do pokoju z ustami zaciśniętymi w wąską linię. Super, wszędzie ten pieprzony Portugalczyk. A ja chciałam się odizolować i to na serio. Dobra może mało błyskotliwie to zrobiłam, ale liczą się chęci, prawda?
-Królewscy robią odsiecz, ciesz się życiem puki możesz – poinformowałam Olivera. Spojrzał na mnie z dezorientacja.
-Ale, ze co?
-Pstro, Iker tu jest. – powiedziałam czesząc włosy.
-Ale, że gdzie? – odparł.
-No, że tu, Rosja, Petercośtam.
-Ty nigdy nie nauczysz się wymawiania tego czy ci się nie chce?
-To drugie.
-Mogłem się domyśleć. – parsknął śmiechem. Spojrzałam na niego z błyskiem w oku.
-Jasnowidz się znalazł. – pokazałam mu język.
Bałam się tego spotkania  i to tak na poważnie. To chyba gorsze do tego pamiętnego dnia na Camp Nou. Zawsze panikuje w takich sytuacjach unikam odpowiedzialności. Ale ona spada na mnie podwójnie na sam koniec.
-No ba, nie wiedziałaś? – uśmiechnął się tajemniczo.
-Przykro mi nie domyśliłam się wcześniej.
-Zmieniłaś się. – powiedział. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Ja? – spytałam Wydawało mi się, ze zachowuje się tak jak zawsze. – znasz mnie zaledwie kilka dni.
-Racja, ale na początku zachowywałaś się inaczej, albo ja źle dedukuję. – wyjaśnił poważnie.
-Nie wiem, nie znam się na sobie.
-Jesteś nieprzewidywalna. – podsumował z uśmiechem.
-To akurat wiem. I to mnie właśnie przeraża najbardziej.. – pomijając Crisa Aveiro – dodałam w myślach.
-Ale ja i tak cię lubie. – Przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego z zadowoleniem. Było mi dobrze.
-Ja nie będę ci mówić, że też cie lubię bo zapeszę. – mruknęłam.
-Ja i tak wiem, ze tak. – zaśmiał się i odgarnął mi włosy z twarzy.
-Jasnowidze tak maja. – zachichotałam
-mhmm.
-Nie mrucz mi do ucha bo to łaskocze. – zaśmiałam się.
-Z tobą to normalnie zero romantyzmu. – powiedział z udawanym smutkiem.
-Tak, bezuczuciowa ja. Już to słyszałam. – odparłam z powaga, aż dziwne. Od kiedy ja mówię cos z powagą, ale dobra, wolę  o tym nie myśleć, bo to też mi na dobre ostatnio nie wychodzi. Niedługo zacznę gadać do siebie, jak już tego nie robię. Dobra, to głupie.
-Dokładnie tak. – potwierdził.
-Jestem zombie, zabije się.- zaśmiałam się. – czekaj muszę się ogarnąć, bo yy tego no.  Nie ważne. – plątałam się – idę do łazienki, jak nie będę wychodzić to znaczy, że się utopiłam w wannie.
-Bredzisz dzisiaj od rzeczy. Ty przypadkiem nie masz gorączki? – Oliver spojrzał na mnie podejrzliwie  i położył mi rękę na czole.-Ruskiej wódki się napiłaś czy co?
-Jeszcze nie. Ej właśnie jak już tu jesteśmy to musimy…
-NIE! Miałaś więcej nie pić. – wszedł mi w słowo . Spojrzałam na niego jak na Jose kiedy powiedział mi, że mam mieć nianię tego pamiętnego dnia .
-Kiedy to było…
-Wczoraj? Jak nie dzisiaj… - odpowiedział po chwili namysłu.
-Dobra, nie było pytania.


~`~

Jutro ważny mecz!! Musimy wieżyc w Królewskich jak nigdy damy rade wygrac ten mecz na pewno! Hala Madrid! Przyczyny nieobecności wyjasnie pod następną notka bo tak na szybko dodaje. Przepraszam naprawdę za tę długą przerwę ;c

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 17 - "Kto z was widział moją córkę?"


Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie. Nie ma to jak bezstresowy poranek w swoim łóżku…. Chwila! Przecież ja nie jestem u siebie w domy, tylko… właściwie to ja nie wiem gdzie i to jest właśnie przerażające. Lepiej o tym nie myśleć chwilowo. Wyślizgnęłam się z pościeli i podeszłam do szafy stojącej w rogu pokoju. Nie znalazłam tam nic ciekawego poza gromadką cuchnących futer, fuj! No ale dobra, w takich okolicznościach nawet to lepsze od mojej sweet sukienki wprost idealnej na minusowe temperatury. Otworzyłam okno i wyrzuciłam te bomby naturalne na zewnątrz by się przewietrzyły i z powrotem wpakowałam się do łóżka. Oliver sobie spał  w najlepsze, temu to dobrze.
Wpatrywałam się tempo w sufit rozmyślając nad minionymi dniami, gdy usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Wstrzymałam oddech i zacisnęłam dłonie na kołdrze. Skrzypienie podłogi zaalarmowało mnie, że nieznajomy osobnik zbliża się do nas. Wdech i wydech, ja wcale nie wariuję, ale… zarwałam się z materaca i o mało nie zderzyłam się z lufą jakiegoś dziewiętnastowiecznego karabinu, trzymanego przez jakiegoś zarośniętego faceta w puchatej czapie. Zaczęłam piszczeć, zgarnęłam lampkę ze stolika, przywaliłam mu w łeb  i zwaliłam Olivera z łóżka sama nurkując za nim.
-Co ty robisz, dzieciaku. – jęknął łapiąc się za głowę, którą przywalił w szafkę. Odpowiedziałam tylko „bierz futra” i wylazłam szybko przez okno ciągnąc go za sobą i łapiąc po drodze torebkę i buty. Zamachowiec podniósł się z ziemi i zaczął drzeć się do nas po rusku, jednak my już byliśmy już przy drodze.
-Ja pierdole co to za kraj! – jęknęłam siadając na ziemi.
-Ciekawe kto wpadł na pomysł, żeby tu jechać. – marudził Oliver. Spojrzałam na niego wymownie.
-No chyba nie ja! – prychnęłam biorąc jedno z futer i przyglądając się mu uważnie, nadal cuchnęło, ale lepsze to niż zamarznięcie. Narzuciłam je na siebie i szczelnie zapięłam. Było trochę za duże i ciągnęło się po ziemi, ale przynajmniej trochę grzało skórę.
-Dobra, ja nic nie mówię. – odparł i poszedł w moje ślady naciągając na siebie to cholerstwo.
-Nie no jakby Królewscy nas teraz zobaczyli. – zaczęłam ze śmiechem i wyobraziłam sobie minę Ramosa.
-Gdybyśmy mieli jakiś sprawny telefon to bym zrobił pamiątkową fotkę, ale wiesz, w tych okolicznościach. – odparł puszczając mi oczko.
-Tak, ciekawe czy my w ogóle dożyjemy wieczora. Czy ja mam zwidy czy tam jedzie jakiś samochód? – spytałam wskazując na drogę. Popatrzeliśmy na siebie porozumiewawczą i rzuciliśmy w kierunku jezdni, znaczy kto się rzucił ten się rzucił bo ja w tych szpilach to poruszałam się z prędkością pół kilometra na godzinę i już nie czułam stóp!
Oliver ustał na środku i zaczął machać rękami toteż kierowca był zmuszony się zatrzymać. Wychylił się przez okno i zaczął gadać coś po rusku. Doczołgałam się do nich i zaczęłam pokazywać na migi.
-My- nie być – stąd – wymachiwałam rękami. –English!
-Aaa English, Aleksiej… - powiedział i zniknął we wnętrzu samochodu.
-Tak, tak Gin, my nie być. – śmiał się brunet za co dostał po głowie.
-Może ty lepiej wyjaśnisz, co? – prychnęłam.
-Nie wiesz, nie będę ci przerywać, dobrze ci idzie. – wyszczerzył się do mnie. Pokazałam mu język  i spojrzałam na chłopaka, który wysiadł z auta, pewnie ten Aleks… Aleksi.. Alek… dobra nie ważne.
-Jesteście z Anglii? – spytał po angielsku.
-Nie, z Hiszpanii, ale mówimy w tym język. – odparłam z uśmiechem, zadowolona ze w końcu mogę się z kimś dogadać. – Możecie nas podwieźć do najbliższego miasta? Możemy zapłacić.
-Jedziemy właśnie do Petersburga. – poinformował nas – czekajcie… - dodał i powiedział coś po rosyjsku do ojca.
 -możecie wsiadać – oznajmił po chwili.  Wpakowaliśmy się za nim do samochodu. Oprócz chłopca i mężczyzny była tam jeszcze pulchna kobieta. 
Podróż mijała nam przyjemnie w milczeniu do puki nie włączyli jakiś ruskich hitów i nie zaczęli ich śpiewać.
-Kalinka, kalinka, kalinka moja! W sadu jagoda malinka, malinka moja! Ach, pod sosnoju, pod zielonoju, Spat położytie wy mienia!
Siedziałam wciśnięta w siedzenie z grobową miną.
-Zabierzcie mnie do psychiatryka. – jęknęłam cicho.
-Kalinka, Kalinka, Kalinka maja! – zaczął Oliver. Spiorunowałam go wzrokiem.
-Nie zachowuj się jak Ronaldo, proszę cię. – wysyczałam przez zęby.
-Chciałem cię tylko trochę powkurzać. – zaśmiał się mierzwiąc mi włosy.
-Wy wszyscy to tak kochacie. –odparłam wywracając oczami. – Daleko jeszcze? –spytałam po angielsku.
-Jakieś dwie godziny drogi.
-Pierdole.

-Kto z was widział moją córkę? – spytał Jose Mourinho chodząc tam i z powrotem wzdłuż linii autowej. Wszyscy piłkarze Realu Madrid podnieśli ręce.
-Inaczej, kto z was ostatnio widział Gin. – wywrócił oczami. Około połowa teamu się zgłosiła.
-Dobra, ostatnie pytanie. Kto wczoraj widział moją córkę? – z szeregu wystąpił Ramos, Ronaldo, Casillas i Pepe.
-Ty, ty, ty i ty do mnie! – warknął trener, odwrócił się na pięcie i skierował do tunelu. Piłkarze ruszyli za nim z niewyraźnymi minami.
-Jakby co przyjdę na wasz pogrzeb. – rzucił Kaka.
Królewscy weszli za Mou do jego gabinetu i ustawili się w rządku przed biurkiem.
-Jak wiecie Gin zniknęła, po prostu wyparowała, nikt nie wie gdzie jest…- zaczął Portugalczyk siadając w fotelu.
-Ostatnio jak zniknęła na pół roku to się pan jakoś nie przejmował zbytnio – prychnął mr. Aveiro .
-Cisza! A co do tamtego to doskonale wiedziałem gdzie jest.
-A jak się pytaliśmy to nie, ja nic nie wiem… - oburzył się napastnik.
-Nie zaczynaj Ronaldo! – uciął trener. – Wracając do tematu, co macie na swoje usprawiedliwienie.
-Ale o co chodzi? – zaczął Ramos za co dostał po głowie od Casillasa.
-Idioci! Iker ty na pewno się z nią widziałeś.
-Zgadza się, ale to trochę bardziej skomplikowana sprawa.
-Wcale sobie nie pomagasz. – szepnął Kepler.
-No wiec proszę o szczegóły. – rzucił Jose głosem nie znoszącym odmowy.
-Znaczy się ja nie pamiętam do końca…
-Jak to Nie pamiętasz?! – wszedł mu w słowo trener.
-Daj mi dokończyć – wypalił podirytowany kapitan Królewskich. – No więc ostatnio kiedy ją widziałem, to jak  Cris… wrzucił ją do basenu…
-RONALDO! Czemu wrzuciłeś moją córkę do basenu?!
-A czy to ma jakieś znaczenie? – odpowiedział bezbarwnym tonem wlepiając oczy w ścianę. – Pewnie ten cały Oliver ją porwał i będzie żądać okupu.
-Jaki Oliver?
-Sąsiad. – powiedzieli w jednym momencie Iker i Cristiano.
-Nie no wy to macie pomysły. Znając Gin zrobiła sobie nieplanowana wycieczkę do ciepłych krajów. – wtrącił się Sergio.
-Przecież Hiszpania to też ciepły kraj matole. -  prychnął Ronaldo.
-No w sumie. Koniec tematu.
-Iker, wysłałem cię tam żebyś jej pilnował, a nie ciągnął na imprezy! – zaczął mr. Aveiro piorunując wzrokiem kolegę z drużyny.
-Wcale jej tam nie ciągnąłem, sama chciała! Przecież wiesz, ze zawsze zrobi to co chce.
-NA JAKĄ IMPREZĘ?! – wydarł się Mourinho. Mężczyźni przerwali na chwile dialog i spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-Ale, że co?
-Jesteście najmniej odpowiedzialnymi ludźmi jakich znałem! – warknął Jose .
-To nie nowość. – wtrącił Pepe.
-Dobra Iker, gdzie jest do cholery moja córka?!
-No więc tego, no, tak się trochę nam zgubiła tam….
-Dobra, jak nie znajdziecie jej do końca tygodnia to wiedzcie, ze macie przesrane. A teraz zejdźcie mi z oczu. – westchnął Mourinho przejeżdżając ręką po twarzy.


-Ja chyba jestem w piekle. – jęknęłam wysiadając z Auta i chwiejąc się na nogach.  Oliver wcisnął facetowi kasę i podszedł do mnie z ponura miną. Znajdowaliśmy się w centrum miasta. Ekspedienci w sklepach powinni umieć mówić po angielsku w jakimś dużym centrum handlowym. Właśnie takowe znajdowało się przed nami. Ściągnęłam te cuchnące coś z siebie, wwaliłam do pojemnika z odpadami i z prędkością światła wpadłam do budynku. Zapewne wyglądałam jak zombie, miałam nadzieję, że nie spotkam znajomych, ale kto z nich jechałby do Petersburga? Też nie wiem.
Dzięki ci Boże, za to kartę kredytową tatusia! Módlmy się żeby nie zablokował mi środków.
Odwiedzałam kolejne salony dopóki nie znalazłam ekspedientki porozumiewającej się w jakimś cywilizowanym języku (czyt. Angielski, hiszpański, portugalski, czy tez francuski).  Kupiłam sobie kilka przydatnych rzeczy ( podobnie jak Oliver) w tym ciepłą skórzaną kurtkę i buciki. Jak to dobrze w końcu mieć na sobie coś normalnego. Zatrzymaliśmy się w jakimś hotelu…. Wróć! Hotel to na pewno nie był, prędzej ośrodek do obłąkanych, a przynajmniej na takowy wyglądał ale ja w ogóle nic nie mówię! Nie mieliśmy innych ofert. Rosja….

Może trochę przesadziłam, bo w środku urządzony był w miarę gustownie. Dogadaliśmy się z ekspedientką i wynajęliśmy pokój… Wzięliśmy ten najtańszy bo przecież musieliśmy zaoszczędzić kasę na powrót, chociaż obawiam się, że nie starczy nam to na niego... W sumie ledwo daliśmy radę zapłacić, za najtańsze ciuchy.
-Dobra, ale co teraz? – spytałam kładąc się na łóżku i wbijając wzrok w sufit.
-No wiesz jest wiele opcji.
-Tak, tak wiem, ale chodzi mi o konkrety. – powiedziałam spoglądając na niego wymownie. Uśmiechnął się tajemniczo i usiadł na brzegu materaca.
-Nic mi nie przychodzi do głowy– podsumował i wyciągnął z kieszeni telefon?!
-Idioto ty cały czas miałeś telefon?! – wydarłam się zaczynając szybciej oddychać. Spokojnie….
-Tak jakby ale i tak jest rozładowany. – odpowiedział bez nuty przejęcia.
-No i dupa. Idę do recepcji, może pozwolą mi skorzystać ze stacjonarnego.  – mruknęłam i wyszłam z pomieszczenia.  Za drobną opłatą dostałam pozwolenie. Na początku wybrałam numer Ikera, ale kurde nie odbierał! No tak, od kiedy to piłkarze przyjmują połączenia od nieznanych numerów? Tez nie wiem. By ich chyba zasypało. Dobra, ale może Ramos… Wybrałam z pamięci, ale to również zakończyło się niepowodzeniem. Fuck.
Dobra, cicho, Katina! Moja ostatnia nadzieja! Przygryzałam wargę wsłuchując się w sygnał połączenia.
-Cześć..
- o Cześć!
-…Zostaw wiadomość po usłyszani sygnału. – kontynuowała automatyczna sekretarka. Boże, jestem idiotką. Dobra, nagram się na pocztę.
-Katina ratuj jesteśmy u Ruskich nie wiem konkretnie gdzie w jakimś Petercośtam! Powiedz chłopakom.

Cristiano Ronaldo leżał na łóżku sypialni wpatrując się tempo w sufit.
-Weź się ogarnij w końcu… - prychnął  Iker  patrząc wymownie na Portugalczyka.
-Czekaj, myślę… - uciął  napastnik marszcząc brwi.
-W sumie sprawdziliśmy wszystkie najbardziej prawdopodobne miejsca- dodał Hiszpan.
-Ej a może faktycznie ona pojechała do ciepłych krajów…
-Ta kurwa może na Syberie jeszcze.
-Nie no na Syberie to nie, tylko idioci pchają się na wczasy do Rosji.
-Zadziwiające. Sam bym na to nie wpadł. –wywrócił oczami.
-A co ty taki nerwowy? – Ronaldo spojrzał na swojego towarzysza.
-Odezwał się ten spokojny.
-Pierwszy raz udało ci się  kogoś zgubić? – uśmiechnął się ironicznie.
-No wiesz, nie każdy ma aż tak bogate doświadczenie w tej dziedzinie. – prychnął bramkarz obracając w dłoni szklankę.
-Aż mi się przypomniała córka Arbeloi…
-Biedne dziecko, pewnie do tej pory ma traumę przez ciebie. – parsknął śmiechem Hiszpan. Cristiano spojrzał na niego z dziwnym uśmiechem na ustach.
-No myślałem, że idzie za mną…
-Tak, tak, a przypomniało ci się dwie godziny później, a policja zdążyła już ją odwieźć do domu. – podsumował Casillas.
-Oj tam, nie ważne. Kiedy to było. – wywrócił oczami.  W tym momencie odezwał się domofon. Mężczyźni spojrzeli po sobie z zastanowieniem.
-No idź otwórz, to w końcu to twój dom. – powiedział Iker po pięciu minutach.
-Aaa, racja, racja. – Portugalczyk otrząsnął się i wyszedł z pomieszczenia. Podszedł do bramy z wciśniętymi do kieszeni dłońmi.
-Hej Cris!

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 16 "Więcej nie piję!"


-Czy ty jesteś pewna, że chcesz tam iść?- Spytał się Iker patrząc na mnie z niezdecydowaniem. Ewidentnie mu to nie pasowało. Ale co ja się tam będę martwić co mu pasuje a co nie. Jest imprezka, trzeba się bawić! Zdecydowałam się założyć granatową mini i czarne szpilki, czyli mój ulubiony zestaw. Wszystko co w odcieniach niebieskości nie jest mi obce. Koniec filozfowania.
-No jasne! – odparłam malując rzęsy.
-Nie nie… ale ja się nie zgadzam! Poza tym nie pójdziesz tam w takim stanie! – prychnął wywracając oczami. Spojrzałam na niego marszcząc brwi.
-Ale, że jak? Co ty gadasz Iker. Włącz mózg. – zaśmiałam się i poprawiłam grzywkę.
-Dobrze wiem co mówię jak zawsze. – odparł z determinacją. Tak, tak, oni wszyscy wszystko wiedzą. Ahh ci Królewscy.
-Dobra, koniec dyskusji. Idziemy – wypaliłam i skierowałam się w stronę wyjścia. – No chodź! Nie zjedzą cię. – dodałam gdy zobaczyłam, ze nadal stoi tam gdzie wcześniej z podirytowaną mina.
-Chyba żartujesz. – powiedział zacięcie.
-Dobra, jak tam chcesz. Będziesz żałować. – odparłam i wyszłam z domu.
-Ej no dobra, jednak idę. Ktoś musi cię tam pilnować. – westchnął dołączając do mnie.
-Ha! Wiedziałam, że to zrobisz. – parsknęłam śmiechem.
-Bardzo śmieszne. Jak Cris się dowie..
-A gówno mnie obchodzi czy on się dowie czy nie.– prychnęłam.
-Jak tam uważasz. – mruknął wkładając ręce do kieszeni. Nie no ja jego bardziej nie ogarniam niż tego nie ogara Ronaldo… właśnie, a jak już mowa o nim to tak jakoś dziwnie jest… Dobra, nie czas teraz na rozmyślanie.


-I go crazy, crazy, baby, I go crazy, You turn it on, Then you're gone, Yeah you drive me ! – darłam się razem z resztą z tym, że w przeciwieństwie do nich stałam na stole razem z Oliverem. Co tam, ze oboje byliśmy trochę podchmieleni. Dogadywałam się z nim o niebo lepiej niż za Aveiro.
-Złaź stamtąd! – usłyszałam obok siebie. Odwróciłam się w tamtym kierunku ze śmiechem uwieszając się na moim towarzyszu. Przede mną stał Cris razem z Ramosem i Pepe i patrzył na mnie z mordem w oczach. Sergio i Kepler już nie, oni mieli inne zajęcia ( czytaj. Suszenie kłów do jakiejś blondyny przechodzącej obok. Faceci…)  
-Chyba kpisz. – odparłam i powróciłam do śpiewania. Nie będzie mi rozkazywał co mam robić. W ogóle skąd on tu się wziął?! Iker zabiję cię! Niech ja go tylko znajdę to zobaczy co to znaczy narazić się córce Jose Mourinho.
-Masz to zrobić w tej chwili, albo ci pomogę! – kontynuował zirytowany szukając poparcia w swoich towarzyszach, ale oni już gdzieś wyparowali. I dobrze mu tak!
-I co mi zrobisz? – parsknęłam śmiechem i pokazałam mu język. Wywrócił oczami i bezceremonialnie ściągnął mnie na dół i przerzucił przez ramie co nie było dla niego zbytnim problemem zważając na masę zarówno jego jak i moją. Ale i tak zabiję!
-Już do końca cię popierdoliło? Puszczaj mnie, kretynie! – wrzeszczałam  przyciągając wzrok ludzi obecnych na imprezie. Wszyscy przyglądali nam się z rozbawieniem.  Nie no Ronaldo wszędzie musi urządzić jakąś scenkę, nie wytrzyma jak chodź przez chwile nie będzie w centrum uwagi. Wyniósł mnie na zewnątrz nie zważając na moje protesty i wrzucił do basenu.
-Może to cię otrzeźwi – rzucił złośliwie. O mało nie zakrztusiłam się wodą. Było masakrycznie zimno i mokro, nie no ja mu coś dzisiaj zrobię chyba! Wynurzyłam się na powierzchnie i podpłynęłam do brzegu.
-Nienawidzę cię! – prychnęłam. Chciał mi pomóc wyjść, ale odepchnęłam jego ręce. Zebrało się na wyrzuty sumienia?
-Teraz spadaj do domu. – rzucił uśmiechając się z satysfakcją.
-Ta jasne, chyba cię pogięło. Ja tu zostaje a ty więcej nie wtrącaj się w moje życie! – wychrypiałam i wyszłam z basenu. Odszukałam w tłumie Olivera zostawiając Aveiro samemu sobie i zaciągnęłam do mojego do domu. Przebiorę się i będzie po sprawie.

-Przepraszam za Aveiro. – mruknęłam  grzebiąc w szafie. Na serio głupio się czułam.
-Nie no spoko. – Uśmiechnął się i podszedł do mnie. – może założysz to? – spytał biorąc z półki jeden z kompletów bielizny od Ronaldo.
-Chciałbyś. – zaśmiałam się.
-No jasne.  – odparł z błyskiem w oku. Odłożyłam to na półkę i wzięłam seledynową sukienkę.
-Może być? – spytałam patrząc na niego tajemniczo.
-Mi pasuje. Chociaż ty i w tak we wszystkim będziesz wyglądać cudownie.  – powiedział siadając na łóżku i opierając się o poduszki. Uśmiechnęłam się do niego uroczo i zniknęłam w łazience. Wzięłam szybki prysznic, umyłam żeby, wysuszyłam włosy i założyłam koronkową stanik i majtki. Na chwile zapominając o moim towarzyszu wyszłam sobie swobodnie do sypialni i zabrałam się za sukienkę.
-Wszystkim nowo poznanym facetom pokazujesz się w samej bieliźnie? – usłyszałam i o mało nie zeszłam na zawał.
-Jezu.- jęknęłam podskakując gwałtownie.
-Nie, to tylko ja.
-Zapomniałam, ze tu jesteś. – przyznałam się zdezorientowana. Poczułam, ze moje poliki przybierając barwę soczystej wiśni. Boże, za co?
-Jeżeli z takimi konsekwencjami to w sumie możesz częściej tak zapominać. – wyszczerzył się za co dostał  poduszką.
-Nie licz na to. Pomóż mi to zapiąć. – wskazałam na zamek. Podszedł do mnie i pociągnął za suwak. Na koniec pocałował delikatnie moje ramię.
-Dziękuję. – odparłam zawstydzona. Nie no pierwszy chłopak, który mnie onieśmiela.  Trzeba powiadomić prasę.
-Do usług. – uśmiechnął się.
-W sumie my możemy nigdzie stad nie iść. – powiedziałam z błyskiem w oku.
-Jestem za.
-Czekaj, chyba mam jakiegoś szampana na dole, a może i dwa. – dodałam i zeszłam po schodach na parter. Gubiąc się kilka razy w końcu trafiłam do spiżarni i zgarnęłam kilka butelek trunków. Zaniosłam to wszystko do sypialni przy pomocy Olivera no i zaczęło się. Opowiedziałam mu osobie, potem zamieniliśmy się rolami opróżniając  w międzyczasie sporo kieliszków.
-Wiesz, ze czasem mam ochotę stąd wyjechać. – westchnęłam opierając się o niego i obracając w dłoni butelkę.
-Oderwać się od rzeczywistości… w sumie co nam stoi na drodze? – Spojrzał na mnie porozumiewawczo.
-No w sumie… - zachichotałam i poderwałam się z miejsca. – Polecimy do Tajlandi, albo do Meksyku, albo do Norwegii. – mówiłam z ożywieniem.
-Albo na biegun północny… - przedrzeźniał mnie..  Obdarzyłam go znaczącym spojrzeniem.
-Nie. Tam nie jest fajnie. – odparłam jak mała dziewczynka.
-no co ty nie powiesz. A myślałam, ze jednak jest. No rozumiesz, ten śnieg lód, pingwiny, misie polarne. – wyliczał patrząc na moja minę.
-Idź ty misiu polarny. Jak chcesz to zapierdalaj na te swoją Grenlandie czy co. – zachichotałam.

-Nie no nie wierze, jestem idiotką. – zaśmiałam się. Oliver spojrzał na mnie z błyskiem w oku i zwrócił się do kobiety za lada.
-Poproszę dwa bilety. – powiedział puszczając mi oczko. Uśmiechnąłem się do niego słodko i trochę zachwiałam się na nogach. Podtrzymał mnie za rękę.
-Dokąd?
-Yyyy, a dokąd są najbliższe loty? – spytałam.
-Do Szwajcarii, Polski i Rosji za pół godziny. – poinformowała nas. Popatrzyłam znacząco na chłopaka.
– Ej, a ta Polska to gdzie jest?
-Nie wiem, ale to chyba gdzieś koło Finlandii przypuszczam. Ja bym wybrał Rosje. – zasugerował. Zachichotałam i przekazałam to kasjerce. Spojrzała na nas jak na idiotów i wręczyła dwa bilety.


-Jezu, moja głowa – jęknęłam powoli otwierając oczy. Rozejrzałam się wkoło z dezorientacją. Kurde, chyba mi się coś śni, nie możliwe, żebym była w samolocie. Co ja biorę do cholery? Chciałam wstać, ale zachwiałam się i z powrotem wylądowałam na dupie.

Nie no znowu mi się film urwał. Otworzyłam powoli oczy i rozmasowałam kark. Zamrugałam kilkakrotnie i rozejrzałam się w koło.
-Ja pierdole! – wypaliłam. Skąd ja się wzięłam w taksówce? Nie no na serio mam jakieś porąbane sny, najpierw samolot teraz to…
-Spokojnie.. – usłyszałam koło siebie. Odwróciłam się gwałtownie. Obok mnie siedział Oliver, który również wyglądał na lekko zdezorientowanego.
-Zaraz wyrzygam, dajcie mi wysiąść! – jęknęłam.
-To powiedz temu kolesiowi, ja nie znam ruskiego . – rzucił brunet z kwaśną miną.
- Po co ci ruski? Ej, proszę pana.. – zaczęłam zwracając się do kierowcy. Odpowiedział mi w jakimś dziwnym języku. Ja pierdole.
-Kurwa, gdzie ja jestem! – spanikowałam.
-Z tego co zdążyłem zauważyć, to chyba w Rosji, ale zbytnio nie pamiętam skąd się tu wzięliśmy. – powiedział Oliver. – wiem tyle, ze tu jest cholernie zimno .
-Nie mamy żadnych walizek? – spojrzałam na niego pytająco.
-Chyba nie. Ja pierdole więcej nie pije! – wypalił podirytowany.
-Ja też nie. Nigdy więcej! – jęknęłam. Nie no ja się na serio porzygam. Nie patrząc na skutki przechyliłam się przez przednie siedzenie i  zacisnęłam dłonie na kierownicy. O mało nie dostałam z łokcia w szczękę i nas nie zabiłam, ale przynajmniej zatrzymałam samochód. Szybko wypadłam na zewnątrz  i zaczerpnęłam świeżego powietrza starając się nie zwymiotować. Wdech i wydech…
Oliver wcisnął kierowcy kasę i podszedł do mnie.
-Lepiej? – spytał odgarniając włosy z moich policzków.
-Tak, ale serio dziwnie się czuję. – wychrypiałam. – I jest mi strasznie zimno. – dodałam. Zdałam sobie sprawę, że wkoło jest mnóstwo śniegu, a w dodatku znajdujemy się na jakimś kompletnym odludziu. Wycieczek się zachciało, będę tego żałować do końca życia. Ten skretyniały taksówkarz po prostu sobie pojechał.  Wykrzyczałam w jego stronę sporo przekleństw i wykończona usiadłam na zamarzniętym asfalcie. Sięgnęłam do torebki i wygrzebałam z niej telefon. Super, zalany, głupi Aveiro.
-Ja tu ZAMARZNĘ! – lamentowałam.
-Może powinniśmy iść tam… gdziekolwiek, na pewno są jakieś domy. – zasugerował brunet. Pociągnął mnie za ręce i przytulił do siebie. – I nie zamarzniesz na pewno. – dodał z delikatnym uśmiechem. Spojrzałam na niego jak na psychopatę.
-W tym stroju? Pogrzało cię. Jak nie zamarznę to się zabiję. Kto chodzi w szpilkach po śniegu!
-Dobra, ja już nic nie mówię, ale chodź, bo stanie nam nie pomorze. – odparł i pociągnął mnie za rękę. 
-Ej widzisz ten dom? – rzuciłam ożywionym głosem.  
-Na takim odludziu to pewnie jakiś autentyczny psychopata mieszka. – podsumował Oliver.
-Daj spokój, ważne, że dom! Ludzie! Ciepło! – gadałam z entuzjazmem.
-Dobra, dobra już się tak nie podniecaj, idziemy.
-Ale ja tam nie wlezę w tych butach. – westchnęłam wskazując na stopy.
-Dobra, mogę cię ponieść. – zasugerował
-To super. – odparłam uśmiechając się a raczej próbując to zrobić szczękając zębami Oliver wziął mnie na ręce i skierował w stronę drewnianej chatki. Trzymałam się rękami jego szyi. Nie czułam palców, uszu, nosa – niczego! No dobra, tam może aż tak źle nie było. Ale w ciągu najbliższych trzydziestu minut w tych warunkach odeszłabym z tego świata.

W stanie krytycznym zapukaliśmy do drzwi. Czekaliśmy chwilę, ale nikt nie odpowiadał.
-Ej, a może to opuszczony dom? – spytałam konspiracyjnym szeptem. Oliwer spojrzał na mnie z zastanowieniem i pociągnął za klamkę. Było otwarte! Niesamowite… weszliśmy do środka a naszym oczom ukazał się widok… w sumie nie taki zły. Ciemno, zakurzone meble, scena jak z horroru – tak w skrócie.
-To mnie coraz bardziej przeraża. – jęknęłam. I – teraz już mi się na serio rzygać chce i się boję i chce do Madrytu. – dramatyzowałam.
-Wrócimy. Masz jakąś kasę? – spytał i skierował się w stronę kominka. Było trochę drewna.
-Yyy.. mam kartę kredytowo ojca. Mnie tylko zastanawia jak my się z ludźmi tu dogadamy. Nawet nie wiemy gdzie konkretnie jesteśmy.
-Nie marudź, coś się wymyśli. Jutro . Teraz chce mi się spać i łeb mnie napierdala jak nigdy.
-Czy ja już dzisiaj mówiłam, ze koniec z piciem? – zaczęłam.
-Tak. – mruknął uśmiechając się do mnie  z błyskiem w oku.

W końcu udało nam się rozpalić w piecu! Jak dobrze poczuć trochę ciepła… Gorzej, ze łazienki tu nie było…. Ale za to łóżko jakieś tam w sypialni znaleźliśmy. Kiedy dom trochę się zagrzał zdecydowaliśmy się iść spać. Na początku kłóciliśmy się kto śpi od ściany… tak wiem, bez komentarza, a gdy w końcu oboje zajęliśmy swoje miejsca zapadła niezręczna cisza. Wpatrywałam się tempo w sufit. A ja tak narzekałam na Madryt, teraz siedzimy gdzieś pod Petersburgiem czy Bóg wie gdzie, na dodatek w lesie. A, nie zapominajmy, ze jest zima, a my jesteśmy w strojach typowo letnich plus do tego zalany telefon i nieznajomość języka rosyjskiego. Ciekawa mieszanka. Typowa dla mnie.
-Oliwer…? – zaczęłam spoglądając na niego.
-Yhym.. – mruknął. Miał zamknięte oczy i opierał się o barierkę .
- Przytul mnie. – powiedziałam. Uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ramiona i próbowałam zasnąć.