niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 7 - "Jeżeli nie jesteś pewna moich preferencji, to zawsze możemy je sprawdzić"

Może jestem kompletną idiotką, ale zdecydowałam się iść z nim tam gdziekolwiek chciał mnie zaciągnąć.
-Dobra Cris gdzie my właściwie idziemy? – Zapytałam wychodząc z posesji.
-Do mojego samochodu jak na razie – rzucił otwierając przede mną drzwi swojego błyszczącego auta.
-Cóż za fascynujące miejsce, Cris. Tylko po to wyciągnąłeś mnie z łózka o czwartej, żeby zabrać mnie na przejażdżkę ?- Spojrzałam na niego z politowaniem. No cóż..
-Niezupełnie. Mam zamiar cię wywieźć i żądać okupu – wyjaśnił rzeczowo.
-Jasne. Spróbuj tylko, to to będzie twój ostatni dzień na tym świecie.  – powiedziałam uśmiechając się słodko do mojego rozmówcy.
-Nie no, żartuję. Czy ja wyglądam na osobę, która by była w stanie zrobić coś takiego? – Spytał robiąc poważną minę.
-Tak.
-No wiesz co… - prychnął wyjeżdżając z podjazdu.
-Nie no, żartuję głupku.  Zamiast się fochać to ty lepiej ogarniaj drogę bo na serio nie chcę, żeby to się skończyło..
-Tak, tak wiem, Mała. Przerabialiśmy to wczoraj. – przerwał mi. Spojrzałam   na niego z rozbawieniem.
-Lubię sprawdzać twoje granice wytrzymałości, Mały. – Odparłam szczerząc do niego zęby.
-Jak ty lubisz mnie drażnić, co? – w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. ( czytaj: miej się na baczności!).
-No jasne! To moje hobby, nie wiesz? – zaśmiałam się.
-Wirginio,  to, że jesteś córką „The special one” nie sprawia, że jesteś nietykalna. Równie dobrze mógłbym cię tu zgwałcić i wywieść do Afryki.
-Jak już masz mnie gdzieś wywozić to wolę do Ameryki -  wtrąciłam się, próbując przegadać zdenerwowanie. Jak zwykle. No ale wizja uprawiania sexu z Cristiano, jest w miarę pociągająca. Gdyby to jeszcze nie był idiota z piekła rodem.
-Ja tu ci podsuwam dramatyczne scenariusze, a ty dowalasz jak zwykle coś  czego się najmniej mogę spodziewać. – Na jego twarzy pojawiło się jednocześnie zdziwienie i rozbawienie.
-No cóż. Ktoś musi zaskakiwać „Wielkiego CR7”. Jak widać ta rola przypadła mi. – wyjaśniłam z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
-Czy ja dobrze słyszę? Wielkiego? – Zapytał chytrze szczerząc zęby.
-Nie, źle słyszałeś, przeczyść sobie uszy. – poradziłam mu wciskając się w siedzenie
-Pomyśle nad tym, a też uważaj, bo wysiadamy. – rzucił zakładając okulary przeciwsłoneczne
-W środku miasta? W tych ciuchach? Chyba śnisz Cris, nigdzie nie idę.
-Załóż to i wysiadaj. – Rzucił mi wielką granatową bluzę. Założyłam ją przez głowę. Swobodnie sięgała mi do kolan.
-Jest okay, pomijając to, że mogę się zabić o rękawy – skomentowałam wyłażąc z samochodu. – i Ładnie pachnie. – dodałam cicho, tak, żeby mnie nie usłyszał. Jego ego by tego nie wytrzymało.
-Ale za to wyglądasz uroczo. Teraz mam jeszcze większą ochotę cię przelecieć. – powiedział z podstępnym wyrazem twarzy. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Oho, czyli mam się bać?- Założyłam kaptur na głowę, jednak nie przewidziałam, że opadnie mi na pół twarzy. – Szajs, nic nie widzę. – jęknęłam. Mr. Aveiro był na tyle miły, że pomógł mi ogarnąć się i powrócić do świata.
- Dobra, koniec lamusie. Idziemy, bo jak tu dłużej postoimy to kicha z niespodzianki. – pociągnął mnie do jakiegoś hotelu i przekupił portiera, żeby nas wpuścił do windy. Wjechaliśmy na szesnaste piętro. Co może być fascynującego na szesnastym piętrze? Może podziwianie kunsztu stolarskiego w pokojach, albo coś podobnego? No ale okazało się, że nie na tym koniec. Wspięliśmy się schodami a następnie drabinka na dach. Zdecydowałam przemilczeć do ostatniej chwili mój lek wysokości.
-Zamknij oczy- polecił popychają mnie w stronę krawędzi. Brzmi tak jakby chciał mnie stamtąd zwalić, lub zrobić coś równie strasznego, no ale, żeby nie wyjść na kompletną idiotkę, do czego mam nadnaturalne zdolności postanowiłam pierwszy raz w życiu przemilczeć sprawę i pokornie posłuchać Portugalczyka. – Widzę, że  w końcu zaczynam się wychowywać. – Szepnął mi do ucha. Podświadomie zrobiłam zaciętą minę.
-To się jeszcze nikomu nie udało. –powiedziałam spokojnie.
-To się jeszcze okaże. Teraz usiądź. Spokojnie, bez nerwów…
-Czy ja wyglądam jakbym była niedorozwinięta? Chyba umiem usiąść- warknęłam zniżając się powoli do „parteru”. No ale jak zwykle w tak dramatycznej chwili musiałam zrobić coś  kompletnie nie wiem co i się wywalić. Nie. Poprawka. Prawie wywalić. Bo pan Aveiro z radością posadził mnie własnymi siłami na dachu. –Jestem zażenowana – jęknęłam.
-Nie musisz być. Dałaś mi tylko kolejną sytuacje do udowodnieni kto tu rządzi.
-Won Ronaldo. Zaczynasz działać mi na nerwy. Mogę już otworzyć oczy? – Zapytałam zniecierpliwiona. Za dużo niepowodzeń na raz. Niedobrze, bardzo niedobrze.
-Teraz tak.
-Świetnie! – Zamrugałam kilka razy, żeby się przyzwyczaić do światła. I to co zobaczyłam było po prostu piękne. Wielokolorowe niebo wznoszące się nad madryckimi budynkami. Wschód słońca.
-Nie myślałam, ze można oglądając wschód słońca z takiej perspektywy. Jest piękny. – Wyszeptałam szczerze.
-Pierwszy raz cię słyszę bez ironii w głosie. – skomentował. Spojrzałam na niego wymownie.
-No co ty nie powiesz, to tak w ogóle można? – udałam zdziwienie. Po chwili wybuchłam śmiechem.
-Czyli wracamy do poprzedniego wcielenia, diabełku. – Zawtórował mi.
-Jak inaczej. Ale muszę przyznać, że czasem warto wstać o czwartej rano dla takich rzeczy. Ale teraz padam na pysk.- rzuciłam siadając po turecku, bo tak jest najwygodniej.
-Okay, pośpisz sobie w drodze. Teraz wracamy do ciebie, założysz coś normalnego. Zabieramy Ikera i Sergio, no i dalej to już tajemnica. – Uśmiechnął się podstępnie. O nie, znowu.
-A co z treningiem? – Spytałam rzeczowo. Jak mi wiadomo to mają go chyba codziennie.
-Mou się zgodził pod warunkiem, że to odrobimy jutro. – Wyjaśnił wstając i wskazując gestem drzwi. – Czas się ewakuować. Niedługo zrobi się tłok w Hotelu, a wtedy nie będzie nam tak łatwo go opuścić.
-No fakt. Nie pomyślałam. W końcu nie codziennie włóczę się ze światowej sławy piłkarzem po dachach miejscowych hoteli, nieprawdaż? A uciekać przed twoimi fanami , błąd – fankami, mi się nie chce. Już wystarczy, że siedziałam z Kakusiem za manekinami pół godziny przez jakieś stado napalonych lasek.
-Z Kaką? Za manekinem? On ma żonę i dzieci! Nie ładnie Gin-  zażartował i naciągnął mi kaptur na głowę.
-Kto zgasił światło- zaśmiałam się. – Wiem to doskonale. Jak mniemam to ty masz skłonności do rozbijania związków, nie ja. – odcięłam się.
-Nie bądź tego taka pewna. Poza tym masz czas do siódmej na spakowanie się, pamiętaj. Jest w pół do szóstej. – Oznajmił mi spoglądając na zegarek.
-Po pierwsze, co tym razem wymyśliliście, po drugie, jeżeli to pomysł Sergio, to mam powody do poważnych obaw.
-A więc tak, może to nie był do końca pomysł naszego kochanego Ramosa, ale nie jest to nic strasznego, taka o wycieczka. Odprężająca, na łonie natury..
-Co ty bredzisz,  na łonie natury? Ty? Nie no nie wierzę! Chyba powiadomię media.- zaśmiałam się schodząc po drabince na dół.
-Nie doceniasz mnie Skarbie.
-Nie mów do mnie Skarbie, nie masz do tego odpowiednich preferencji Złotko. – pokazałam mu język kiedy już byłam na dole.
-Jeżeli nie jesteś pewna moich preferencji, zawsze możemy je sprawdzić. – uniósł znacząco brwi. Nie no, niech sobie nie pobłaża, bo łatwo mogę zmyć ten uśmieszek z jego twarzy. No dobra, może i nie mogę, ważę tylko czterdzieści pięć, a to gówno da przy osiemdziesięciu kilach żywej masy.
-Sprawdzaj je sobie na ręcznym, a ja jadę do domu.- odwróciłam się napięcie i wsiadłam do windy.
-Nie zapominaj, że jesteś trochę uzależniona ode mnie. To ja mam wóz, a ty zapewne za pewne kompletnie nie wiesz gdzie jesteś.- rzucił niby od niechcenia zakładając ręce na biodrach. Już miałam pozwolić zamknąć się drzwiom kiedy zdecydowałam się wpuścić tego matoła do środka.
-Nie komentuj. – warknęłam, gdy zobaczyłam, ze otwiera usta by coś powiedzieć. W milczeniu wyszliśmy z budynku i wpakowaliśmy się do samochodu. Siedziałam sobie spokojnie beznamiętnie wlepiając oczy w szybę  gdy nagle skapnęłam się, że wycieraczki na zmianę przybliżają się i oddalają.
-Co jest do cholery??- wypaliłam wyrywając się z zamyślenia. Spiorunowałam Crisa wzrokiem.
-Dziecko, ja rozumiem, że to bardzo fascynujące bawić się przyciskami, ale  mógłbyś przestać majstrować przy moim fotelu? Byłabym naprawdę bardzo wdzięczna – wysyczałam przez zęby starając się nie wybuchnąć. Pominęłam to, że jak nie przestanie to puszcze pawia . Popatrzył na mnie z bardzo podejrzaną miną.
-Dobra, za co?- westchnęłam ponuro.
-A co proponujesz? – Zapytał z bananem na twarzy. Oj grabi sobie.
-jak na razie samo to, że jeszcze żyjesz jest dla ciebie wystarczającą nagrodą. – odparłam z diabelskim uśmieszkiem.
-To mnie nie satysfakcjonuje. Zrobisz coś o co cię poproszę, jedną rzecz. –patrzył na mnie z powagą.
Hmm.. jedna rzecz. Równie dobrze, może to być skok na bungee, jak i zabawa w dom z Kenem  i Barbie. No dobra, może trochę przesadziłam, no ale zakres propozycji jest szeroki.
-Co konkretnie?
-No wiesz, to trochę drażliwa sprawa. – wykręcał się. Pierwszy raz widzę u niego nutę niepewności. Normalnie przełom.
-Jeżeli chodzi ci o coś w stylu erotycznego wieczoru u ciebie w łóżku to wiesz, że bardzo chętnie – rzuciłam szczerząc zęby.
-Żartujesz! – parsknął śmiechem.
-No jasne, a co myślałeś. – Naciągnęłam kaptur do połowy głowy i zrobiłam głupią minę.
-Znowu wymuszasz zmianę tematu – spojrzał na mnie wymownie.
-Ale przynajmniej  przestałeś machać fotelem. Dobra już, spełnię te twoje super tajne życzenie, potem mi powiesz jakie, bo już jesteśmy na miejscu. Tak wiem, jestem mega głupia, pisze się na jakieś  skomplikowane coś czego potem najprawdopodobniej będę żałować, ale co tam, raz się żyje. – powiedziałam jednym tchem wysiadając z auta.
-Wiem, ze mój urok osobisty jest tak nieodparty, że nie mogłaś mi odmówić.- wyszczerzył kły z zadowoleniem.
-Chciałbyś, po prostu mam dzień dobroci dla zwierząt. – odgryzłam się zmierzając w stronę domu.
-Dobra, dobra, ja już wiem swoje. Masz godzinkę na spakowanie się. Spokojnie, nie wykręcisz się, będę cię pilnował. – Otworzył przede mną drzwi i wpuścił mnie do środka.
-Czuję się zaszczycona.- zachichotałam. Mam wrażenie, że ten dzień będzie jednym z najbardziej porąbanych w moim życiu. Trzeba się przygotować na wszelkie okoliczności.

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 6- "Świerze powietrze robi dobrze każdemu."

Poczłapałam do kuchni w celu spożycia jakiegokolwiek posiłku. Byłam tak makabrycznie głodna, ze byłabym w stanie zjeść słonie. Jednak i tak nie chciało mi się robić nic bardziej zaawansowanego niż zapiekankę z mikrofalówki. Zgarnęłam swoje kulinarne arcydzieło i poszłam do pokoju. Wbiłam na skype’a i obczaiłam dostępnych znajomych. Dlaczego zawsze Cris i Iker są dostępni w tym samym czasie? Podejrzane… Ustawiłam na „zaraz wracam” i udałam się pod prysznic. Gdy wróciłam, czekała mnie lista nieodebranych połączeń i wiadomości, oczywiście od pana Aveiro.
„Zastanawiam się nad tym czy jesteś ślepy, czy raczej nie wiesz co znaczy ikonka zw” – odpisałam mu żartobliwie.
„Ups, nie zauważyłem. Co robiłaś??”
„No nie wiem, co można robić wieczorem ;p”
„Czy to jest to o czym myślę? ;>”
„Tak, uprawiałam dziki sex z murzynem. Lepiej ci? Hah ;d”
„I mnie nie zaprosiłaś? Nie no obrażam się…”
„Dobra już, ogarnij się ;d Brałam relaksująca kąpiel, lepiej?”
„Tyle czasu?”
„noo… godzinkę, to niewiele. Chyba”
„Jak dla kogo. Czekaj chwilkee.”
„okay” – Zwlekłam się z łóżka, żeby poszukać ulubionych puchowych skarpetek, nie wiem co mnie naszło. Jednak nie zdążyłam dojść do szafy, gdy byłam zmuszona odebrać połączenie na skype. Oho, Cris. Pewnie musiał poprawić włosy zanim zadzwonił.
-No heej Mały – Wyszczerzyłam się do kamerki i postawiłam lapcia na kolanach.
-Ty sama zmuszasz mnie do przykrych interwencji kieszonkowa dziewczynko. – Odgryzł się żartobliwe. Wow, nie miał nawet żelu na włosach, trzeba powiadomić media!
-Lepiej trzymaj język za zębami, bo będziesz zbierać szczękę z podłogi, albo coś innego. – Uśmiechnęłam się złośliwie.
-Okay, już przestaje. Ładna pidżamka – powiedział znacząco poruszając brwiami. Parsknęłam śmiechem. No taa, wyciągnęłam pierwsze co było na wierzchu czyli różowy t-schirt z jakimś durnym napisem.
-Och dziękuję! Ten kolor jest urzekający, prawda? W sam raz komponuje się z moją manią lalek barbie. – zażartowałam.
-Fascynujące. Co robisz? – Zapytał. Prawi go nie widziałam, znaczy tak w świetle ekranu wyłącznie. Mógłby zapalić lampkę.
-Siedzę, gadam z tobą, myślę co będzie jutro i takie tam. – Uśmiechnęłam się nieznacznie.
-Jutro bardzo piękny dzień!
-Może wtajemniczysz mnie w powody jego piękności? – zrobiłam najsłodsza minę jako umiałam.
-Wtedy już nie będzie to aż takie piękne!
-Dzięki panie taktowny.
-Nie ma za co. Nie zapytasz co ja robię?
-A  powinnam? – zaśmiałam się .
-No tak. – odpowiedział po chwili zastanowienia.
-A więc co robisz.
-A nic takiego, nawet nie pytaj. – odparł. Nie no nie mogę z nim.
-Boże, Cris, zwariuję z tobą kiedyś.
-Wzajemnie. A teraz wybacz skarbie, ale spadam. Do jutra.
-ta do jutra. ”Skarbie” – zakończyłam połączenie i zamknęłam lapcia.

Zielona trawa, szum drzew, miłe wrażenie spełnienia i…
-Ja pierdole!- Wrzasnęłam nagle otwierając oczy.
-Jest osoba bardzo inteligentną, odznaczającą się wyjątkowym talentem..
-Fuck! Cris, co ty robisz w moim łóżku?! – Czy moje poranki zawsze musza wyglądać tak dziwnie? No tak, będą takie dopóki nie wyperswaduje ojcu „niani”. Już się zaaklimatyzowałam w Madrycie, wiec nie ma co ciągnąć dziecinnych podchodów. – I nie musisz mi cytować swojej biografii głąbie. – fuknęłam przyciągając się poduszka.
-Do wcale nie jest moja biografia, tylko Messiego.
-taa, a ja to Maradona. – parsknęłam śmiechem w poszewkę.
-Tak w ogóle to wstawaj mopsie, czeka cię bardzo atrakcyjny dzień w moim towarzystwie. Czyż to nie urocza i pociągająca wizja? – Spytał. Zamiast odpowiedzi dostał jaśkiem po głowie i na tym się powinno się skończyć.
-Won Cris, jest szósta rano, chce spać. – powiedziałam z groźbą w głosie. Wakacje, coś pięknego, możliwość zarywania nocy i przesypiania dni, a tu przyjdzie taki mr. Aveiro… argh, nie mogę.
-O niee, tak nie ma. Ja tu poświęcam ci moje 24h a ty mnie odtrącasz? Ranisz moje uczucia. – dramatyzował
-Tak, tak, tak to już wiemy, ale teraz wybacz, ale padam z nóg i chcę spać, mam przeliterować? S.P.A.Ć.
-Ja rozumiem, możesz spać, ale nie teraz. Poza tym jest czwarta a nie szósta.
-Wcale sobie nie pomagasz. – wymruczałam już przez sen.
-Jak nie chcesz po dobroci, to wyciągnę cię stad siłą- rzucił i poczułam, że tracę grunt pod sobą.
-Cris, idioto, puszczaj, na serio, gryzę! – ostrzegłam. No ale jak wiadomo ten nie ogar ma naturalne skłonności robienia innym na złość ( to tak jak ja) i wcale nie planuje mnie w ogóle słuchać. Świetnie. Zaczynam już powoli trzeźwo myśleć. – Dobra, już okay, pójdę z tobą gdzie tam tylko chcesz. – poddałam się i przestałam okładać go rękami.
-Serio? W takim razie czeka nas mały spacerek- odpowiedział wcale nie zamierzając mnie puścić.
-W takim stroju? W RÓŻOWEJ koszulce? Błagam cię.
-Kto o tej porze wstaje z łóżka by oglądać cię w różowej koszulce a’la barbie?. – parsknął śmiechem.
-Niech pomyśle… na przykład ty!
-To już było ustawione słońce. A teraz wychodzimy. Mou chyba się nie pogniewa, jak… - urwał, gdy zobaczył samego „the special one” we własnej osobie, przed sobą.
-Ups!- wymknęło mi się. Dałam Crisowi znak, ze jak mnie nie puści to zginie z rąk własnego trenera, niezależnie czy klub wydał na niego kilkadziesiąt milionów czy nie.
-Cześć Jose. Piękny dziś mamy dzień, prawda?- Wypalił wypuszczając mnie na ziemie. Ojciec łypnął na niego podejrzliwym wzrokiem, a potem przeniósł swoje spojrzenie na bogu winną mnie. Nikt nie chce być w skórze osoby która wyciągnęła go z łóżka. A ja niestety brałam w tym współudział. O słodki Jezu.
-Na pewno. Mogę wiedzieć co wy dwoje tu odstawiacie? – Zapytał z udawaną grzecznością.
-Idziemy na spacer. – odparł szybko mr. Aveiro z bananem na twarzy. Spojrzałam na niego dziwnie. Albo on jest idiota, albo samobójcą. Albo i tym i tym. Wyjdzie w praniu.
-Spacer?! O czwartej rano? Mózg wam wyparował? – wysyczał. Patrząc na to z boku sytuacja mogłaby się wydawać komiczna. Ronaldo ze swoją niezniszczalną pewnością siebie i Jose w kraciastej pidżamie i laczkach. Nic tylko zrobić sweet focie i wrzucić na twittera. Ramos by tak zrobił.
-Nie, świeże powietrze robi dobrze każdemu. – zrobił minę znawcy.
-Może nie skomentuje co ci robi dobrze- powiedziałam, tak, żeby usłyszał mnie tylko CR7. Rzucił mi znaczące spojrzenie.
-Jeżeli usłyszę jeszcze raz, jakikolwiek dźwięk, najcichsze piśnięcie, to..
-Dobra, dobra, rozumiemy. Do później!- wypalił Ronaldo i wyciągnął mnie z domu zanim skapnęłam się o co chodzi.
-Gdzie mnie ciągniesz?- spytałam zdezorientowana.
-Zobaczysz…

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 5-" Do rana!"

Dobra. Zaczynam mieć wątpliwości co do genialności mojego planu. Ale wycofać się nie mogę. W sumie nikt nie wie co oni tam robią. Może organizują jakieś dzikie orgie? Zaczyna ponosić mnie wyobraźnia.
Potrząsnęłam głową otrząsając się z myśli i weszłam do przebieralni z okrzykiem „Mam was!”. No dobra. To był zły pomysł. Może nie będę opisywać co tam było bo to niecenzuralne. Nie no żartuje, żadnych stosunków i tym podobnych. No ale wiecie, oglądanie Królewskich w samych bokserkach jest kuszące. Spojrzeli się na mnie z rozbawieniem.
-No co się tak gapicie? Dziewczyny nie widzieliście?- warknęłam nie wiadomo dlaczego. Cris wyszczerzył ząbki.
-Jednak zmieniłaś zdanie?-Zapytał znacząco poruszając brwiami.
-W sprawie czego??... No nie, chyba kpisz.- Parsknęłam śmiechem.
-Nic a nic. W innym przypadku nie przyłaziłabyś do szatni, przypominam, że „męskiej” jakbyś nie wiedziała.
-Fascynujące są twoje metody dedukcji.- odparłam z powagą. A skoro już mowa o jakichkolwiek bliższych relacjach z Mr. Aveiro odwiedziłabym go w jego sypialni a nie na stadionie. Nie no żart.
Nagle poczułam, ze ktoś zasłania mi oczy dłońmi. Nie no co do cholery… Zaczęłam obmacywać owe ręce próbując odgadnąć, kto jest ich posiadaczem.
-Ramos?!
-Nie
-Iker, jeśli to ty to ostrzegam, ze długo nie pożyjesz.
-To wcale nie ja.. - odezwał się głos za mną. Kretynizm wszechobecny.
-Jasne… - ironizowałam. Casillas puścił mnie i wyszczerzył się słodko.
-Dzięki słońce, jak to dobrze znów widzieć. – odpowiedziałam z nutą ironii w głosie. – Wybaczcie, ale ja już chyba spadam…- i nie czekając na ich reakcje opuściłam szatnie. Po drodze minęłam się z Mou, któremu oznajmiłam, że tak profesjonalnego treningu jak dzisiaj królewscy jeszcze nie mieli . Dopiero przy wyjściu ze stadionu skapnęłam się, że nie mam czym wrócić, a było stosunkowo późno. Kurde. Chyba nie mam innego wyjścia jak złapać jakąś taksówkę. Zdecydowałam jednak powlec się pieszo. Może ktoś mnie po drodze podrzuci, jeżeli to w ogóle  możliwe. Nie chciało mi się czekać, aż Królewscy wywleką się w końcu z Santiago Bernabeu.
Założyłam słuchawki i ruszyłam ulicą w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Zdawało mi się, ze  był gdzieś niedaleko. Poszukałam w telefonie mapy Madrytu, nie zwracając uwagi na nic przede mną. No i skończyło się to jak musiało się skończyć. Wwaliłam się na jakiegoś przechodnia.
-Sorry, zagapiłam się.- wypaliłam od razu. Spojrzałam na swoją ofiarę. Okazał się być przystojnym facetem, w okularach przeciwsłonecznych. Nie wiem dlaczego, ale skojarzył mi się z Edziem ze zmierzchu. (to przez te oksy!) Nie ma to jak bujna wyobraźnia.
-Nie no okay.- odpowiedział z rozbawieniem.
-Jestem Wirginia.- Przedstawiłam się automatycznie. Szczerząc żeby jak głupia.
-Ja Kyle. Zdaje się, że już cię gdzieś widziałem…- powiedział z zastanowieniem.
-Ja ciebie za to nie.- odparłam bez zastanowienia.- Szczerze mówiąc przeraża mnie to gdzie mogłeś mnie widzieć – dodałam przypominając sobie artykuł w gazecie o eskorcie z lotniska. Módlmy się, żeby to nie było to.
-Masz coś na sumieniu?- Zapytał tajemniczo.
-Nie no, aż tak źle nie jest – parsknęłam śmiechem. –Nic z tych rzeczy, nie musisz się obawiać, seryjnym mordercą nie jestem.
-I nie wyglądasz.
-To chyba dobrze. Skończmy ten temat. – powiedziałam wymazując z pamięci wszelkie kompromitacje z przeszłości.-No więc, co cię sprowadza w to miejsce, o tak późnej porze, jaką jest godzina dwudziesta?- Zrobiłam, jedną ze swoich ulubionych, podstępnych min.
-Ogólnie to nie wiem, a ciebie?
-Wracam sobie samotnie ze stadionu bo nie chciało mi się czekać na przyjaciół. – odparłam. What the fuck? Jak zwykle gadam głupoty…
-Nieładnie.- uśmiechnął się nieznacznie.
-Gin!!? – Usłyszałam za sobą zdziwiony głos Crisa. Z miną skazańca odwróciłam się w stronę ferrari, które właśnie zatrzymało się obok mnie.
-Mi też miło cię widzieć. – rzuciłam ze słodkim uśmieszkiem.
-Co tutaj robisz? – Zapytał podejrzliwie łypiąc na Kayla, który za to patrzył się to na niego, to na mnie, z wyraźnym zdziwieniem.
-Stoję jak widać. – wysyczałam.
-Fascynujące, w ogóle nie zauważyłem, może jakieś konkrety? – dociekał.
-Czy ja już nie mogę sobie spokojnie pospacerować, wieczorkiem, po Madrycie, z dala od domu? Ja mam osiemnaście lat.
-Nie widać. I nie denerwuj się, bo dostaniesz zmarszczek.
-Ty to zawsze wiesz co powiedzieć kobiecie. – ironizowałam.
-No a jak. A teraz wsiadaj.- powiedział wysiadając z samochodu i otwierając przede mną drzwi pasażera. Dopiero teraz zauważyłam, że  mój nowo poznany znajomy, gdzieś się zmył. Zabije Crisa, normalnie zabije.
-Chyba nie myślisz, że wsiądę.. – nie zdążyłam dokończyć, bo wepchnął mnie do środka .
-Ależ kochanie, oczywiście że wsiądziesz.- Odparł takim tonem jakby mówił do małego dziecka.
-Kretyn.- warknęłam.
-Też cię kocham. I radze zapiąć pasy.
-O to się nie martw, pamiętam co się stało z twoim autkiem w 2009 kierowco za dyche. – wymruczałam, jakby do siebie.
-Coś mówiłaś?- Zapytał teatralnie przysuwając się do mnie.
-Nie, w ogólne nic. – uśmiechnęłam się ironicznie.
-I to mi pasuje. – Z satysfakcją zacisnął dłoń na kierownicy. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu.
Wysiadłam z samochodu z obrażoną miną  i powlekłam się do domu.
-Do rana!- Rzucił do mnie zanim odjechał.
Co ma być rano? Czy ja o czymś nie wiem?