niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 7 - "Jeżeli nie jesteś pewna moich preferencji, to zawsze możemy je sprawdzić"

Może jestem kompletną idiotką, ale zdecydowałam się iść z nim tam gdziekolwiek chciał mnie zaciągnąć.
-Dobra Cris gdzie my właściwie idziemy? – Zapytałam wychodząc z posesji.
-Do mojego samochodu jak na razie – rzucił otwierając przede mną drzwi swojego błyszczącego auta.
-Cóż za fascynujące miejsce, Cris. Tylko po to wyciągnąłeś mnie z łózka o czwartej, żeby zabrać mnie na przejażdżkę ?- Spojrzałam na niego z politowaniem. No cóż..
-Niezupełnie. Mam zamiar cię wywieźć i żądać okupu – wyjaśnił rzeczowo.
-Jasne. Spróbuj tylko, to to będzie twój ostatni dzień na tym świecie.  – powiedziałam uśmiechając się słodko do mojego rozmówcy.
-Nie no, żartuję. Czy ja wyglądam na osobę, która by była w stanie zrobić coś takiego? – Spytał robiąc poważną minę.
-Tak.
-No wiesz co… - prychnął wyjeżdżając z podjazdu.
-Nie no, żartuję głupku.  Zamiast się fochać to ty lepiej ogarniaj drogę bo na serio nie chcę, żeby to się skończyło..
-Tak, tak wiem, Mała. Przerabialiśmy to wczoraj. – przerwał mi. Spojrzałam   na niego z rozbawieniem.
-Lubię sprawdzać twoje granice wytrzymałości, Mały. – Odparłam szczerząc do niego zęby.
-Jak ty lubisz mnie drażnić, co? – w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. ( czytaj: miej się na baczności!).
-No jasne! To moje hobby, nie wiesz? – zaśmiałam się.
-Wirginio,  to, że jesteś córką „The special one” nie sprawia, że jesteś nietykalna. Równie dobrze mógłbym cię tu zgwałcić i wywieść do Afryki.
-Jak już masz mnie gdzieś wywozić to wolę do Ameryki -  wtrąciłam się, próbując przegadać zdenerwowanie. Jak zwykle. No ale wizja uprawiania sexu z Cristiano, jest w miarę pociągająca. Gdyby to jeszcze nie był idiota z piekła rodem.
-Ja tu ci podsuwam dramatyczne scenariusze, a ty dowalasz jak zwykle coś  czego się najmniej mogę spodziewać. – Na jego twarzy pojawiło się jednocześnie zdziwienie i rozbawienie.
-No cóż. Ktoś musi zaskakiwać „Wielkiego CR7”. Jak widać ta rola przypadła mi. – wyjaśniłam z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
-Czy ja dobrze słyszę? Wielkiego? – Zapytał chytrze szczerząc zęby.
-Nie, źle słyszałeś, przeczyść sobie uszy. – poradziłam mu wciskając się w siedzenie
-Pomyśle nad tym, a też uważaj, bo wysiadamy. – rzucił zakładając okulary przeciwsłoneczne
-W środku miasta? W tych ciuchach? Chyba śnisz Cris, nigdzie nie idę.
-Załóż to i wysiadaj. – Rzucił mi wielką granatową bluzę. Założyłam ją przez głowę. Swobodnie sięgała mi do kolan.
-Jest okay, pomijając to, że mogę się zabić o rękawy – skomentowałam wyłażąc z samochodu. – i Ładnie pachnie. – dodałam cicho, tak, żeby mnie nie usłyszał. Jego ego by tego nie wytrzymało.
-Ale za to wyglądasz uroczo. Teraz mam jeszcze większą ochotę cię przelecieć. – powiedział z podstępnym wyrazem twarzy. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Oho, czyli mam się bać?- Założyłam kaptur na głowę, jednak nie przewidziałam, że opadnie mi na pół twarzy. – Szajs, nic nie widzę. – jęknęłam. Mr. Aveiro był na tyle miły, że pomógł mi ogarnąć się i powrócić do świata.
- Dobra, koniec lamusie. Idziemy, bo jak tu dłużej postoimy to kicha z niespodzianki. – pociągnął mnie do jakiegoś hotelu i przekupił portiera, żeby nas wpuścił do windy. Wjechaliśmy na szesnaste piętro. Co może być fascynującego na szesnastym piętrze? Może podziwianie kunsztu stolarskiego w pokojach, albo coś podobnego? No ale okazało się, że nie na tym koniec. Wspięliśmy się schodami a następnie drabinka na dach. Zdecydowałam przemilczeć do ostatniej chwili mój lek wysokości.
-Zamknij oczy- polecił popychają mnie w stronę krawędzi. Brzmi tak jakby chciał mnie stamtąd zwalić, lub zrobić coś równie strasznego, no ale, żeby nie wyjść na kompletną idiotkę, do czego mam nadnaturalne zdolności postanowiłam pierwszy raz w życiu przemilczeć sprawę i pokornie posłuchać Portugalczyka. – Widzę, że  w końcu zaczynam się wychowywać. – Szepnął mi do ucha. Podświadomie zrobiłam zaciętą minę.
-To się jeszcze nikomu nie udało. –powiedziałam spokojnie.
-To się jeszcze okaże. Teraz usiądź. Spokojnie, bez nerwów…
-Czy ja wyglądam jakbym była niedorozwinięta? Chyba umiem usiąść- warknęłam zniżając się powoli do „parteru”. No ale jak zwykle w tak dramatycznej chwili musiałam zrobić coś  kompletnie nie wiem co i się wywalić. Nie. Poprawka. Prawie wywalić. Bo pan Aveiro z radością posadził mnie własnymi siłami na dachu. –Jestem zażenowana – jęknęłam.
-Nie musisz być. Dałaś mi tylko kolejną sytuacje do udowodnieni kto tu rządzi.
-Won Ronaldo. Zaczynasz działać mi na nerwy. Mogę już otworzyć oczy? – Zapytałam zniecierpliwiona. Za dużo niepowodzeń na raz. Niedobrze, bardzo niedobrze.
-Teraz tak.
-Świetnie! – Zamrugałam kilka razy, żeby się przyzwyczaić do światła. I to co zobaczyłam było po prostu piękne. Wielokolorowe niebo wznoszące się nad madryckimi budynkami. Wschód słońca.
-Nie myślałam, ze można oglądając wschód słońca z takiej perspektywy. Jest piękny. – Wyszeptałam szczerze.
-Pierwszy raz cię słyszę bez ironii w głosie. – skomentował. Spojrzałam na niego wymownie.
-No co ty nie powiesz, to tak w ogóle można? – udałam zdziwienie. Po chwili wybuchłam śmiechem.
-Czyli wracamy do poprzedniego wcielenia, diabełku. – Zawtórował mi.
-Jak inaczej. Ale muszę przyznać, że czasem warto wstać o czwartej rano dla takich rzeczy. Ale teraz padam na pysk.- rzuciłam siadając po turecku, bo tak jest najwygodniej.
-Okay, pośpisz sobie w drodze. Teraz wracamy do ciebie, założysz coś normalnego. Zabieramy Ikera i Sergio, no i dalej to już tajemnica. – Uśmiechnął się podstępnie. O nie, znowu.
-A co z treningiem? – Spytałam rzeczowo. Jak mi wiadomo to mają go chyba codziennie.
-Mou się zgodził pod warunkiem, że to odrobimy jutro. – Wyjaśnił wstając i wskazując gestem drzwi. – Czas się ewakuować. Niedługo zrobi się tłok w Hotelu, a wtedy nie będzie nam tak łatwo go opuścić.
-No fakt. Nie pomyślałam. W końcu nie codziennie włóczę się ze światowej sławy piłkarzem po dachach miejscowych hoteli, nieprawdaż? A uciekać przed twoimi fanami , błąd – fankami, mi się nie chce. Już wystarczy, że siedziałam z Kakusiem za manekinami pół godziny przez jakieś stado napalonych lasek.
-Z Kaką? Za manekinem? On ma żonę i dzieci! Nie ładnie Gin-  zażartował i naciągnął mi kaptur na głowę.
-Kto zgasił światło- zaśmiałam się. – Wiem to doskonale. Jak mniemam to ty masz skłonności do rozbijania związków, nie ja. – odcięłam się.
-Nie bądź tego taka pewna. Poza tym masz czas do siódmej na spakowanie się, pamiętaj. Jest w pół do szóstej. – Oznajmił mi spoglądając na zegarek.
-Po pierwsze, co tym razem wymyśliliście, po drugie, jeżeli to pomysł Sergio, to mam powody do poważnych obaw.
-A więc tak, może to nie był do końca pomysł naszego kochanego Ramosa, ale nie jest to nic strasznego, taka o wycieczka. Odprężająca, na łonie natury..
-Co ty bredzisz,  na łonie natury? Ty? Nie no nie wierzę! Chyba powiadomię media.- zaśmiałam się schodząc po drabince na dół.
-Nie doceniasz mnie Skarbie.
-Nie mów do mnie Skarbie, nie masz do tego odpowiednich preferencji Złotko. – pokazałam mu język kiedy już byłam na dole.
-Jeżeli nie jesteś pewna moich preferencji, zawsze możemy je sprawdzić. – uniósł znacząco brwi. Nie no, niech sobie nie pobłaża, bo łatwo mogę zmyć ten uśmieszek z jego twarzy. No dobra, może i nie mogę, ważę tylko czterdzieści pięć, a to gówno da przy osiemdziesięciu kilach żywej masy.
-Sprawdzaj je sobie na ręcznym, a ja jadę do domu.- odwróciłam się napięcie i wsiadłam do windy.
-Nie zapominaj, że jesteś trochę uzależniona ode mnie. To ja mam wóz, a ty zapewne za pewne kompletnie nie wiesz gdzie jesteś.- rzucił niby od niechcenia zakładając ręce na biodrach. Już miałam pozwolić zamknąć się drzwiom kiedy zdecydowałam się wpuścić tego matoła do środka.
-Nie komentuj. – warknęłam, gdy zobaczyłam, ze otwiera usta by coś powiedzieć. W milczeniu wyszliśmy z budynku i wpakowaliśmy się do samochodu. Siedziałam sobie spokojnie beznamiętnie wlepiając oczy w szybę  gdy nagle skapnęłam się, że wycieraczki na zmianę przybliżają się i oddalają.
-Co jest do cholery??- wypaliłam wyrywając się z zamyślenia. Spiorunowałam Crisa wzrokiem.
-Dziecko, ja rozumiem, że to bardzo fascynujące bawić się przyciskami, ale  mógłbyś przestać majstrować przy moim fotelu? Byłabym naprawdę bardzo wdzięczna – wysyczałam przez zęby starając się nie wybuchnąć. Pominęłam to, że jak nie przestanie to puszcze pawia . Popatrzył na mnie z bardzo podejrzaną miną.
-Dobra, za co?- westchnęłam ponuro.
-A co proponujesz? – Zapytał z bananem na twarzy. Oj grabi sobie.
-jak na razie samo to, że jeszcze żyjesz jest dla ciebie wystarczającą nagrodą. – odparłam z diabelskim uśmieszkiem.
-To mnie nie satysfakcjonuje. Zrobisz coś o co cię poproszę, jedną rzecz. –patrzył na mnie z powagą.
Hmm.. jedna rzecz. Równie dobrze, może to być skok na bungee, jak i zabawa w dom z Kenem  i Barbie. No dobra, może trochę przesadziłam, no ale zakres propozycji jest szeroki.
-Co konkretnie?
-No wiesz, to trochę drażliwa sprawa. – wykręcał się. Pierwszy raz widzę u niego nutę niepewności. Normalnie przełom.
-Jeżeli chodzi ci o coś w stylu erotycznego wieczoru u ciebie w łóżku to wiesz, że bardzo chętnie – rzuciłam szczerząc zęby.
-Żartujesz! – parsknął śmiechem.
-No jasne, a co myślałeś. – Naciągnęłam kaptur do połowy głowy i zrobiłam głupią minę.
-Znowu wymuszasz zmianę tematu – spojrzał na mnie wymownie.
-Ale przynajmniej  przestałeś machać fotelem. Dobra już, spełnię te twoje super tajne życzenie, potem mi powiesz jakie, bo już jesteśmy na miejscu. Tak wiem, jestem mega głupia, pisze się na jakieś  skomplikowane coś czego potem najprawdopodobniej będę żałować, ale co tam, raz się żyje. – powiedziałam jednym tchem wysiadając z auta.
-Wiem, ze mój urok osobisty jest tak nieodparty, że nie mogłaś mi odmówić.- wyszczerzył kły z zadowoleniem.
-Chciałbyś, po prostu mam dzień dobroci dla zwierząt. – odgryzłam się zmierzając w stronę domu.
-Dobra, dobra, ja już wiem swoje. Masz godzinkę na spakowanie się. Spokojnie, nie wykręcisz się, będę cię pilnował. – Otworzył przede mną drzwi i wpuścił mnie do środka.
-Czuję się zaszczycona.- zachichotałam. Mam wrażenie, że ten dzień będzie jednym z najbardziej porąbanych w moim życiu. Trzeba się przygotować na wszelkie okoliczności.