niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 5-" Do rana!"

Dobra. Zaczynam mieć wątpliwości co do genialności mojego planu. Ale wycofać się nie mogę. W sumie nikt nie wie co oni tam robią. Może organizują jakieś dzikie orgie? Zaczyna ponosić mnie wyobraźnia.
Potrząsnęłam głową otrząsając się z myśli i weszłam do przebieralni z okrzykiem „Mam was!”. No dobra. To był zły pomysł. Może nie będę opisywać co tam było bo to niecenzuralne. Nie no żartuje, żadnych stosunków i tym podobnych. No ale wiecie, oglądanie Królewskich w samych bokserkach jest kuszące. Spojrzeli się na mnie z rozbawieniem.
-No co się tak gapicie? Dziewczyny nie widzieliście?- warknęłam nie wiadomo dlaczego. Cris wyszczerzył ząbki.
-Jednak zmieniłaś zdanie?-Zapytał znacząco poruszając brwiami.
-W sprawie czego??... No nie, chyba kpisz.- Parsknęłam śmiechem.
-Nic a nic. W innym przypadku nie przyłaziłabyś do szatni, przypominam, że „męskiej” jakbyś nie wiedziała.
-Fascynujące są twoje metody dedukcji.- odparłam z powagą. A skoro już mowa o jakichkolwiek bliższych relacjach z Mr. Aveiro odwiedziłabym go w jego sypialni a nie na stadionie. Nie no żart.
Nagle poczułam, ze ktoś zasłania mi oczy dłońmi. Nie no co do cholery… Zaczęłam obmacywać owe ręce próbując odgadnąć, kto jest ich posiadaczem.
-Ramos?!
-Nie
-Iker, jeśli to ty to ostrzegam, ze długo nie pożyjesz.
-To wcale nie ja.. - odezwał się głos za mną. Kretynizm wszechobecny.
-Jasne… - ironizowałam. Casillas puścił mnie i wyszczerzył się słodko.
-Dzięki słońce, jak to dobrze znów widzieć. – odpowiedziałam z nutą ironii w głosie. – Wybaczcie, ale ja już chyba spadam…- i nie czekając na ich reakcje opuściłam szatnie. Po drodze minęłam się z Mou, któremu oznajmiłam, że tak profesjonalnego treningu jak dzisiaj królewscy jeszcze nie mieli . Dopiero przy wyjściu ze stadionu skapnęłam się, że nie mam czym wrócić, a było stosunkowo późno. Kurde. Chyba nie mam innego wyjścia jak złapać jakąś taksówkę. Zdecydowałam jednak powlec się pieszo. Może ktoś mnie po drodze podrzuci, jeżeli to w ogóle  możliwe. Nie chciało mi się czekać, aż Królewscy wywleką się w końcu z Santiago Bernabeu.
Założyłam słuchawki i ruszyłam ulicą w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Zdawało mi się, ze  był gdzieś niedaleko. Poszukałam w telefonie mapy Madrytu, nie zwracając uwagi na nic przede mną. No i skończyło się to jak musiało się skończyć. Wwaliłam się na jakiegoś przechodnia.
-Sorry, zagapiłam się.- wypaliłam od razu. Spojrzałam na swoją ofiarę. Okazał się być przystojnym facetem, w okularach przeciwsłonecznych. Nie wiem dlaczego, ale skojarzył mi się z Edziem ze zmierzchu. (to przez te oksy!) Nie ma to jak bujna wyobraźnia.
-Nie no okay.- odpowiedział z rozbawieniem.
-Jestem Wirginia.- Przedstawiłam się automatycznie. Szczerząc żeby jak głupia.
-Ja Kyle. Zdaje się, że już cię gdzieś widziałem…- powiedział z zastanowieniem.
-Ja ciebie za to nie.- odparłam bez zastanowienia.- Szczerze mówiąc przeraża mnie to gdzie mogłeś mnie widzieć – dodałam przypominając sobie artykuł w gazecie o eskorcie z lotniska. Módlmy się, żeby to nie było to.
-Masz coś na sumieniu?- Zapytał tajemniczo.
-Nie no, aż tak źle nie jest – parsknęłam śmiechem. –Nic z tych rzeczy, nie musisz się obawiać, seryjnym mordercą nie jestem.
-I nie wyglądasz.
-To chyba dobrze. Skończmy ten temat. – powiedziałam wymazując z pamięci wszelkie kompromitacje z przeszłości.-No więc, co cię sprowadza w to miejsce, o tak późnej porze, jaką jest godzina dwudziesta?- Zrobiłam, jedną ze swoich ulubionych, podstępnych min.
-Ogólnie to nie wiem, a ciebie?
-Wracam sobie samotnie ze stadionu bo nie chciało mi się czekać na przyjaciół. – odparłam. What the fuck? Jak zwykle gadam głupoty…
-Nieładnie.- uśmiechnął się nieznacznie.
-Gin!!? – Usłyszałam za sobą zdziwiony głos Crisa. Z miną skazańca odwróciłam się w stronę ferrari, które właśnie zatrzymało się obok mnie.
-Mi też miło cię widzieć. – rzuciłam ze słodkim uśmieszkiem.
-Co tutaj robisz? – Zapytał podejrzliwie łypiąc na Kayla, który za to patrzył się to na niego, to na mnie, z wyraźnym zdziwieniem.
-Stoję jak widać. – wysyczałam.
-Fascynujące, w ogóle nie zauważyłem, może jakieś konkrety? – dociekał.
-Czy ja już nie mogę sobie spokojnie pospacerować, wieczorkiem, po Madrycie, z dala od domu? Ja mam osiemnaście lat.
-Nie widać. I nie denerwuj się, bo dostaniesz zmarszczek.
-Ty to zawsze wiesz co powiedzieć kobiecie. – ironizowałam.
-No a jak. A teraz wsiadaj.- powiedział wysiadając z samochodu i otwierając przede mną drzwi pasażera. Dopiero teraz zauważyłam, że  mój nowo poznany znajomy, gdzieś się zmył. Zabije Crisa, normalnie zabije.
-Chyba nie myślisz, że wsiądę.. – nie zdążyłam dokończyć, bo wepchnął mnie do środka .
-Ależ kochanie, oczywiście że wsiądziesz.- Odparł takim tonem jakby mówił do małego dziecka.
-Kretyn.- warknęłam.
-Też cię kocham. I radze zapiąć pasy.
-O to się nie martw, pamiętam co się stało z twoim autkiem w 2009 kierowco za dyche. – wymruczałam, jakby do siebie.
-Coś mówiłaś?- Zapytał teatralnie przysuwając się do mnie.
-Nie, w ogólne nic. – uśmiechnęłam się ironicznie.
-I to mi pasuje. – Z satysfakcją zacisnął dłoń na kierownicy. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu.
Wysiadłam z samochodu z obrażoną miną  i powlekłam się do domu.
-Do rana!- Rzucił do mnie zanim odjechał.
Co ma być rano? Czy ja o czymś nie wiem?