czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 4 - "Treningowe taczki"


Tym razem nikt mnie nie obudził, jak pięknie.. mogłam sobie spać i spać, z okładem na stopkach. Dobra, koniec tego dobrego. Lód na podłogę i laptop w łapy. Obczaiłam fejsa, odpowiedziałam na zaczepki i zdecydowała się zwlec z łózka. Jak można było przewidzieć wyrżnęłam orła i przywaliłam głową w szafkę z głośnym bum.
-Auuu…- zawyłam. Trochę mnie przy mroczyło. I nawet gwiazdki się pojawiły. Gdzie moja niania? W sumie okład już mam. – Ratunku, umieram!- wychrypiałam wczołgują się na łóżko. Do pokoju wpadł jakiś wysoki Hiszpan i pomógł mi wstać ( kolejny facet ogląda mnie w bieliźnie! A striptizerką nie jestem. Czas zacząć spać w piżamach)
-To się nazywa szczyt debilizmu. Wirginia jestem, mów jak tam chcesz.- uśmiechnęłam się blado masując czachę. Spojrzał na mnie z zatroskaną miną.
-Nie ma to jak wpadka na warcie. – Zaśmiał się.
-Niania nie upilnowała dzieciaczka i zrobiło bęc. Nie no żartuje, to przez ten lód. – Wyjaśniłam wskazując na niekwestionowanego sprawce.
-Biedactwo. Po co ci był lód?- Zapytał z ciekawością.
-Potrzebny, Kaka nie chciał mi zrobić masażu stópek – Zrobiłam słodką minkę w stylu jaka-ja-jestem-biedna. Na szczęście załapał chyba aluzje.
-Daj ci zrobię – powiedział z rezygnacją.
-Dzięki, kocham cię normalnie. To ja lecę po oliwkę.- Cmoknęłam go w policzek i wpadłam do łazienki. Już po chwili byłam z powrotem, ubrana w długą koszule w kratę. Położyłam się wygodnie na poduszkach.
-Czuje się prawie jak podczas gry wstępnej. – zażartowałam zaplatając ręce za głową.
-Co ty nie powiesz.- parsknął śmiechem.
-Masuj, masuj, yy… jak ty w ogóle się nazywasz?- Spytałam gdy zdałam sobie sprawę, ze się nie przedstawił.
-Alvaro Morata, miło mi- powiedział spokojnie szczerząc zęby.
-Mogę mówić Alvie?
-Jak wolisz. – uśmiechnął się do men uroczo, ej to chyba moja działka.
-Tak naprawdę to po co mi niania?- myślałam na głos.
-żebyś nie zrobiła niczego głupiego i takie tam, twój ojciec zrobił nam wykład co można a czego nie.- parsknęłam śmiechem. Nie no nie mogę.
-Rozumiem, chyba nie pomyślał, że towarzystwo królewskich jest o wiele bardziej demoralizujące.
- lepiej mu tego nie uświadamiaj.- puścił mi oczko.
-Fakt, strach się bać co wymyśli potem. Ale chyba już wole z wami łazić na treningi niż tak siedzieć tu w samotności…
-Ej, a ja to co?
-Tak, wiem niania zawsze spoko. Ja ci mówię, wymiękniecie po tygodniu ze mną, zobaczycie.
-Chyba ty. Okay, dosyć tego dobrego, lecimy na trening. Sama tego chciałaś – dodał widząc moją minę. Jak oni lubią mi robić na złość. A to przecież powinno być na odwrót!
***
No i w końcu jestem na Santiago Bernabeu! Ostatnia moja próba znalezienia się tutaj była ewidentnym niewypałem. Ahh to powietrze, te mury, ten… smród? Chwila.
-Alvi, tu śmierdzi!- wypaliłam, benzyną, lub coś w tym stylu… fu!
-To chyba od tamtego bana, mniejsza o to, Mou czeka. – Odpowiedział wzniosłym tonem.
-Taa.. idźmy do twojego wielkiego guru.- ironizowałam pod nosem. Na szczęście nie usłyszał, pewnie by się obraził.
Królewskich zastaliśmy na murawie. Byli bliscy zgonu, czuje że jestem córka sadysty! Okazało się, że Jose musi załatwić jakąś arcy ważną sprawę i zostawił MI w opiece tą bandę zboczonych lamusów. Miałam poprowadzić trening, ćwiczenia rozciągające i te sprawy. Wypadałoby się trochę nad nimi poznęcać i przetestować możliwości. Chytre. Uśmiechnęłam się do nich słodko.
-No chłopcy. Co chcecie robić?- Spytałam milutko.
-Spać, jeść.- Darli się przez siebie, znaczy próbowali się drzeć, ale nie mieli siły.
-W takim razie wiem już czego nie będziemy dzisiaj przerabiać. Zbiórka!!- zarządziłam przechadzając się wzdłuż linii boiska. Miałam przez chwile wrażenie, że się na mnie rzucą i to będą ostatnie chwile w moim życiu, ale posłusznie stanęli w rządku. Ma się ten dar przekonywania, Co oni myśleli, że im odpuszczę? Śmieszne ha!
-Dobierzcie się w pary…- kontynuowałam z chytrą miną. –Szybciej! Chyba nie chcecie grupowej orgii?
-Z tobą?- spytał Cris szczerząc zęby. Nie no, żyję wśród zboczeńców.
-Nie- odpowiedziałam spokojnie
-No to nie.- dodał szybko. Faceci…
-Dobra, najpierw taczki!! – rozkazałam. To było pierwsze co mi przyszło do głowy.
-Że jak?- Wytrzeszczyli na mnie ślepia. Czy ja mówię nie wyraźnie?
-T-a-c-z-k-i czy te słowo jest wam znane?- zrobiłam minę pod tytułem za-jakie-grzechy.
-Jest, ale to zabawa dla przedszkolaków- oburzył się Ikuś.
-Właśnie! Dlatego nadaje się dla was.- Wyjaśniłam jak małym dzieciom.
-Życie ci nie miłe?- odgryzł się z obrażoną miną.
-Nie, skąd! To ja tu jestem nietykalną córeczką tatusia, a nie wy, wiec radzę się słuchać. – ucięłam.
-I to podobno faceci są tymi złymi. – marudził dalej.
-Jeszcze słowo, a będziecie zapierdalać dziesięć okrążeni na czworakach.
-No dobra, ale tylko te taczki, nic więcej.- Wtrącił się Alvi. Pewnie w duchu żałował, ze mnie tu przywiózł.  Madridiści niechętnie dobrali się w pary i zaczęła się kłótnia kto ma kogo trzymać za nogi. Czego ja tu nie przeżyłam. Na początku Cris narzekał, ze Marcelo nie używa dezodorantu do stup, potem mało brakowało a doszłoby do czołowej stłuczki Ramosa z Callejonem. Po dziesięciu minutach zdecydowałam przerwać tą dzicz, bo jeszcze by mi się tu pozabijali, a nie chce być odpowiedzialna za wyginięcie Królewskich.
–No dobra, koniec tego cyrku. Róbcie co wam pasuje, tylko jak daddy wróci to wiecie co robić.- westchnęłam sadowiąc się na ławce rezerwowych z poważną miną. Ale tak mi się chciało śmiać. Myślałam, że nie wytrzymam, no ale udało się dzięki Bogu. Nie wszystko co małe nadaje się do degradacji, nieprawdaż?
-Tak jest szefowo! – krzyknęli ochrypłym chórem i ruszyli do szatni. Ja to się czasem zastanawiam co oni tam robią. Chyba muszę zrobić krótki zwiad. Poczłapałam za nimi starając się nie zwracać na siebie większej uwagi, bo to popsułoby całą akcję. Po schodkach w dół i w prawo .