Nie lubię przeprowadzek. Wiąże się z tym za dużo zmian,
niepewności i stresu. Ale mój ukochany tatuś niespecjalnie się tym przejmował.
Według niego nie mogę do końca życia mieszkać z ciotką ( tu akurat przyznam mu
rację ) i dlatego mam wyjechać do niego, do Madrytu. W sumie jest to piękne
miasto, ale żeby tak od razu przeprowadzać się tam na stałe? Porażka.
Spakowałam resztę gratów do walizki i wyszłam z domu. Mam
nadzieje, że moja kochana rodzinka nie wymyśliła jeszcze nic głupiego
związanego z moją przyszłością. Módlmy się o to.
Od owego, pamiętnego wypadku mieszkam, a raczej mieszkałam w
Paryżu. Czego ja tu nie przeżyłam. To miejsce kojarzy mi się z moimi różnymi
kretyńskimi pomysłami, ale i tak je kocham. Mam tu przecież przyjaciół, a w
Madrycie? Praktycznie nic. Tyle co znam z klubu Marcelo, Kakę i Ikera. Reszta –
obiekty nieznane. Jakoś to przeżyje, w końcu jestem Gin- mistrzyni pakowania
się w dziwne sytuacje. A Królewscy niech się strzegą!
***
Wysiadłam z samolotu i spróbowałam wyczaić ojca. Nie jest to zbyt trudne, w szczególności, gdy ma na sobie koszulkę „witaj Gin” i drze
się „tu słońce”. Współczujecie mi, prawda? To fajnie. Aha, zapomniałam dodać,
że zabrał ze sobą chyba całą kadrę zespołu (o zgrozo!). Dobrze, że chociaż
transparentu nie zrobili. Za to wkoło nich zdążył się już uzbierać spory tłum
fanów, który zasłonił mi ten zacny widok. Korzystając z okazji przecisnęłam się
przez przejście i czekałam przy wyjściu. Dla bezpieczeństwa założyłam okulary
przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem. Może mnie nie zauważą, a ja w między
czasie obyczaje taksówkę. Adres znam, więc w czym problem? Uśmiechnęłam się z
zadowoleniem i wyszłam na chodnik. Ściągnęłam jakimś cudem bagaże, a następnie
złapałam taxi. No i w tym momencie moi „prześladowcy” skapnęli się, że tak, to
chyba jest ta mała i tak, to chyba ją mieliśmy zmiażdżyć swoimi napakowanymi
łapami. Po mnóstwie hej-hejów i zapierających dech w piersiach (dosłownie!)
uścisków, ledwo żywa stałam na własnych nogach, z przekrzywionymi oksami i
zmierzwioną czupryną.
-Okay, też mi miło was widzieć, fajnie, że was wszystkich
znam, pewnie niedługo to się zmieni, ale teraz wybaczcie, ale chcę odpocząć!-
powiedziałam z naciskiem na ostatnie dwa słowa.
No i zaczęło się. Tym razem ustali w kolejce! Normalnie epic
win! I po kolei przedstawiali się, w sumie to było nawet przyjemne. No bo która
dziewczyna nie chciałaby poznać takich słodkich przystojniaków? Ja też takiej
nie znam. Po kolei, Callejon, Higuain… - Kaka , my się już znamy!- Cristiano (
wcale nie jestem mała!), Ramos… yhyh, trochę ich było, teraz ciekawe czy
wszystkich zapamiętam… no w sumie to większość znałam ze słyszenia, co mi
trochę ułatwiało robotę.
-Okay, ja jestem Wirginia, Gin, Ginnie, Wirgie, mówcie jak
wam pasuje… Dobra tato, możesz w końcu coś powiedzieć.- dodałam. Zadowolony
przepchał się przez piłkarzy i uścisnął mnie po ojcowsku.
-Dobrze cię w końcu widzieć.- odparł z szerokim uśmiechem.
-Mi ciebie też. Teraz już możemy w końcu stąd jechać? Ludzie
się gapią.- Wysyczałam wskazując
kciukiem na tłumek ludzi.
-aaa.. tak.-
Powiedział – Chodźmy do auta.
Okazało się, że będziemy wracać mini busikiem. W końcu
gdzieś trzeba zmieścić tych footbolistów. Zapakowałam się na sam tył koło
Ikera, Kaki, Ramosa i Marcelo.
-Hej po raz kolejny!- powitali mnie robiąc mi miejsce.
Sergio wyciągnął i-phona i wlazł na facebooka. ( Wcale nie podglądam, on po
prostu prawie wpakował mi ekran pod nos!)
-Co robisz?- spytałam z ciekawością widząc , że włazi na mój
profil.
-Dodaje cię do znajomych.- odpowiedział szczerząc zęby. Parsknęłam
śmiechem. Nie mogę z nimi.
-Do czego to doszło. A dziewczyny zarywasz przez zaczepki?-
Zapytałam z rozbawieniem.
-Dla ciebie zrobię ten wyjątek.- zażartował.
-Co ty nie powiesz.. Auu… Marcelo, ja wszystko rozumiem, ale
wara od moich włosów, porób sobie na kimś innym eksperymenty. – Brazylijczyk
zrobił słodką minę kota ze Shreka… za co. – Nie i koniec. Nie pamiętasz co było
trzy lata temu?
-Ale od tamtej pory nabrałem doświadczenia- powiedział z
powagą.
-Taa… i niby kolejny raz mam skończyć z jednostronną łysiną,
czy może dla odmiany całkowitą?- spytałam. Chłopcy parsknęli śmiechem. – Nie,
nie jestem masochistą. Po testuj na Ramosie, może w końcu będzie zmuszony obciąć
te kudły.- zaśmiałam się. Hiszpan
spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Masz coś do nich?
-Nie no co ty! Ja niby?- udałam urażoną.
-baby..- wymruczał pod nosem.
-Coś mówiłeś?- zapytałam nadstawiając ucho?
-Nie, w ogóle nic.
-To dobrze.- uśmiechnąłem się z satysfakcja. Przyczaiłam się
na Kakę i Ikera jak obczajali coś na łapie Casillasa. Byli tak zaabsorbowali, że nie zauważyli jak nakleiłam Ricardo napis „jestem debilem, kopnij mnie” na
plecach. Coś czuję, że zapowiada się ciekawy sezon. Gdy zatrzymaliśmy się przed
willą ojca, wszyscy rzucili się do wyjścia, słyszałam tylko jak Cris darł się „uważajcie
na włosy, uważajcie na włosy!” a Kaka „ który idiota mi to przylepił!” ups..
ciekawe komu się oberwie. W końcu udało mi się przecisnąć między wszystkimi ( w
takich momentach dziękuje za moje metr sześćdziesiąt dwa wzrostu) i wypełznąć
z bana. Jak to dobrze czuć świeże
powietrze. Jednak długo nie dane mi się było nim nacieszyć gdyż banda debili
wypadła z busa i sprowadziła mnie na ziemie i to dosłownie. Nie wiem kto na
mnie leżał, ale miałam wrażenie, ze kości mi pękają.
-Kanapka!!! Wydarł się Callejon. No i chyba nie muszę
opisywać co się potem wydarzyło… tyle powiem, że czułam się jak sardynka w
puszcze z rekinami.
-Złaźcie ze mnie!- Darłam mordę, próbując wyczołgać się spod
nich. W końcu po komplecie jęków i stęków wstałam. Miałam wrażenie, że zamieniłam się w mielonkę. – Z kim ja się zadaję..- wychrypiałam
rozmasowując mięśnie.
-Z najprzystojniejszymi facetami pod słońcem?- Podsunął
Ronaldo.
-Cóż za skromność! A co jeżeli powiem, że w Barcelonie
widziałam fajniejszych?- Zapytałam przymilnie.
-Nie no foch.- wypalili. Nie no super, obraziłam
Królewskich! To może teraz dadzą mi trochę spokoju? Może lepiej nie, bo będzie
nudno
-No nie fochajcie się, bo ja się fochnę- Zrobiłam najsłodszą
minkę jaką umiałam. Uff.. podziałało
-No okay.. tym razem ci wybaczymy.
-Ale fazka! To teraz już możecie mi pomóc zanieść bagaże-
Powiedziałam błyskotliwie.
-Najpierw nas obraża, a teraz wykorzystuje jako siła
robocza..- marudzili. Jestem tu od godziny, a już czuję, że to jest moje
miejsce. Ha!
-Już tak nie narzekajcie, to wieczorem zrobimy seans
filmowy. Poza tym pozwolilibyście, żeby taka malutka i wątła osóbka jak ja
nosiła te wszystkie graty?- Spytałam próbując grać na emocjach.
-To jest manipulacja! No ale dobra, czego się nie robi dla
córeczki tatusia Mou.- rzucił Kaka. –A tak w ogóle to dowiem się kto mi
przyczepił tą kartkę? Albo Xabi, albo
Higuain, siedzieliście najbliżej, pomijając Wirgie, która raczej by tego
nie zrobiła. – dodał a ja uśmiechnęłam się niewinnie. Tak, mała Gin nie jest
zdolna do takiej podłości, a skąd!
***
Po godzince wszystko leżało ładnie ułożone w szafie i na
półkach. Ciekawe jak długo. Oczywiście nie
pozwoliłam chłopcom wypakowywać walizek ( od momentu kiedy Marcelo znalazł elektryczny pilnik do paznokci i myślał, że to wibrator).A wiec po różnych rewelacjach i nieporozumieniach udało się doprowadzić to miejsce do porządku. Zatrudniłam jeszcze Pepe do przytwierdzeniu haka od mojego ukochanego wiszącego fotelu do sufitu.
Jak obiecałam, zorganizowałam mini seans filmowy na dole. Ja kto dobrze, że tata kupił rzutnik. Ale tak z wrodzonej złośliwości włączyłam „Titanica”.
pozwoliłam chłopcom wypakowywać walizek ( od momentu kiedy Marcelo znalazł elektryczny pilnik do paznokci i myślał, że to wibrator).A wiec po różnych rewelacjach i nieporozumieniach udało się doprowadzić to miejsce do porządku. Zatrudniłam jeszcze Pepe do przytwierdzeniu haka od mojego ukochanego wiszącego fotelu do sufitu.
Jak obiecałam, zorganizowałam mini seans filmowy na dole. Ja kto dobrze, że tata kupił rzutnik. Ale tak z wrodzonej złośliwości włączyłam „Titanica”.
-Nie no… robiłem to wszystko, żeby obejrzeć te tanie
romansidło? –oburzył się Xabi. Spiorunowałam go wzrokiem. Już chciałam coś
powiedzieć kiedy Callejon rozpoczął monolog na temat piękna i głębokości uczuć
w romansach i dramatach. Kiedy już pozbierałam szczękę z podłogi uśmiechnęłam
się z zadowolenie.
-Widzicie chłopcy? Jednak można.- Wyszczerzyłam zęby i
wpakowałam się na kanapę z popcornem, chipsami i frytkami. Jak się potem
okazało Królewscy zamówili pizze. Najpierw dziesięć, potem tuzin. I tak wyszło, że na koniec filmu nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Oczywiście w scenie
finałowej się poryczałam, to takie romantyczne… Widziałam, że chłopcy też ukradkiem ocierali łezki, więc chyba wywarło to pozytywne wrażenie.
-W sumie to było całkiem niezłe, jutro robimy kolejny
seans!- zaproponował Kaka. Spojrzałam na niego z miną zbitego psa.
-Wy chyba chcecie mnie utuczyć.- powiedziałam masując się po
brzuchu.
-Nie, no co ty, po prostu lubimy twoje towarzystwo.
-ekhem, znamy się zaledwie od pięciu godzin- no ale
schlebiało mi to. Fajnie, że ktoś mnie lubi. Jose od razu po przyjeździe zwinął
się załatwić jakieś ważne sprawy i zostawił mnie z tą bandą debili, ale muszę przyznać że było wyjątkowo fajnie. – ale to nie zmienia faktu. Spojrzałam na
zegarek. Jedenasta. Wow, jak ten czas szybko leci.
-Ja muszę spadać bo moja żona posądzi mnie o zdradę. Do
jutra.- rzucił Xabi. W końcu wyszło, ze zostałam tylko z Ikeram, Cristiano
i Callejonem. Obejrzeliśmy pierwsze trzy części Harrego Pottera i wymiękliśmy
przy czwartej. Nie wiem kto pierwszy zasnął, ale pamiętam, że o mało, a bym nie
zaliczyła zgonu w misce z popcornem. Na szczęście w porę się ocknęłam, a raczej
Casillas mnie z niej wyciągnął i chyba zaniósł do pokoju. No bo nie pamiętam
dokładnie jakim cudem znalazłam się w łóżku. Wujek Iker zawsze spoko. W każdym
razie wstałam koło drugiej po południu.