-I weź tu kup normalną mapę, co to
są za dziwne znaczki…- jęczał Ramos patrząc z dezorientacją na plan miasta co
chwila odwracając arkusz na inną stronę. – Nawet nie wiem gdzie północ, a gdzie
południe. – prychnął.
-Daj mi to. –warknął Cris i wyrwał
mu mapę z rąk.
-A se bierz. To i tak się nie
nadaje…
-Ej, czekaj, może to jakoś
zaszyfrowane jest czy coś. – podsumował po długiej chwili namysłu. –Pierdole,
GPS by się przydał.
-Mam w telefonie! – zgłosił się
Sergio wymachując telefonem. – Ale zasięgu nie ma. – jęknął po chwili. – TU NIC
NIE DZIAŁA!
-Moscow Moscow.. – zanucił Aveiro.
-Jebnij się tu – popukał się w czoło
Iker.
-No co, tak klimatycznie jest. –
uśmiechnął się diabelsko i poruszył znacząco brwiami.
-Jasne…- mruknął Casillas wywracając
oczami. –Dobra, może ktoś z telekomunikacji miejskiej nam pomorze.
-Brawo i może tak przypadkowo będzie
znał hiszpański?! – Cris spojrzał na niego wymownie.
-Wystarczy angielski.
-Ej, ale ja znam trochę rosyjski,
znaczy wiecie tak się przywitać i te sprawy…- powiedział Portugalczyk z dziwną
miną.
-I że niby skąd?! – Chłopcy dostali
nagłego wytrzeszcza i popatrzyli na
siebie ze zdziwieniem.
-No te, no Irina…
-Aaaa, no taaak.
-Proszę, tylko jedną! – próbowałam
się przecisnąć obok Olivera do baru. Ten idiota nie chciał mnie do niego
dopuścić.
-NIE. Ani jednej, już mówiłem. –
obstawał przy swoim trzymając mnie w bezpiecznej odległości od lady. Barman
patrzył się na nas jak na niezdrowych na umyśle.
-Ty kretynie puszczaj mnie, no już!
– warknęłam starając się wyślizgnąć jakoś z jego łap, ale niestety
bezskutecznie.
-Czy państwo coś zamawiają? – spytał
się pracownik baru, o dziwo po angielsku! Nie no ja nie wierzę. Jak już udało
mi się pozbierać szczękę z ziemi wykorzystałam sytuacje.
-Jedną wódkę poproszę!
-Nie niech jej pan tego nie daje!
-Niech pan go nie słucha bredzi. –
wcisnęłam mu kilka banknotów, szybko zgarnęłam butelkę z lady i zwiałam od tego
kretyna. Jak już mam rozmawiać z Aveiro to nie na trzeźwo.
-Dobra, rób co chcesz. – prychnął
Oliver i z rezygnacją usiadł przy
stoliku. Tez mi coś, ja zawsze robie to co chce, co tam, że z różnymi
nieprzewidywalnymi skutkami.
-Wielkie dzięki, ty to się serio
znasz na tym Rosyjskim jak nikt…-
marudził Sergio rozcierając dłonie.
-No nie moja wina, pewnie źle
wymówiłem jakąś głoskę czy coś.
-żeby głoskę. Ale patrz jedziemy
pociągiem przez jakieś lasy już dłuższy czas. -
powiedział podejrzliwie Ramos wyglądając przez okno. – A Iker śpi. Temu
to dobrze. – westchnął i rozłożył wygodnie na siedzeniu. - Nasze dni są
policzone nie znajdziemy jej tutaj nigdy, równie dobrze możemy sobie już
kupować tablice nagrobkową.
-Ty się tak nie zapędzaj, uważaj bo
pozwoli ci tablice nagrobkową postawić.
-No chociaż tyle mi się należy!
Jestem zasłużonym piłkarzem. – prychnął Sergio robiąc głupią minę.
-Jasne… Ej czeekaj, to się
zatrzymuje!
-Mam dylemat czy się cieszyć czy
raczej nie..
-Dobra, wszystko jedno wysiadamy!
-Dziwnie się czuję…- jęknęłam
obejmując ramionami kolana i patrząc przed siebie.
-W jakim sensie? – Spytał Oliver
przyglądając mi się badawczo.
-No takim ogólnym. W głowie mi się
kręci i nie wiem czy chce wracać. Wole już zginąć tutaj. – powiedziałam
rzeczowym tonem.
-Bredzisz. Mówiłem żebyś tyle nie
piła…
-Nie chodzi o picie i wcale dużo nie piłam tylko jeden kieliszek.
Taka głupia nie jestem. – prychnęłam pukając się w czoło.
-mhmm. Jasne. – mruknął pod nosem.
Spojrzałam na niego wymownie.
-Chciałeś coś powiedzieć? –
uśmiechnęłam się uroczo.
-Nie nic. – wywrócił oczami.
-To dobrze. Robię się nie znośna…-
westchnęłam i popatrzyłam beznamiętnie na butelkę.
-Nie. Każdy ma czasem chwile
słabości. – powiedział i objął mnie ramieniem. W sumie racja. Ale ja nie mam
chwili słabości. Po prostu się denerwuję. Nie wiem czym, ale jednak. I to takie irytujące uczucie. Ide przywalić
głową w ścianę bo chyba tego nie wytrzymam… Albo nie. Najpierw podrażnię ludzi,
haa!
Wstałam i odgarnęłam grzywkę na bok
z determinacją. Oliver popatrzył na mnie z dezorientacją.
-Co chcesz zrobić? – spytał unosząc
znacząco brew. Uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Ahh nic takiego. Zabawimy się trochę.
– wyszczerzyłam szatańsko zęby.
-Boje się Ciebie. – mruknął.
-E tam. –wzruszyłam ramionami i
ruszyłam szybkim krokiem w stronę wyjścia. Rozmyślałam nad planem awaryjnym
w razie jakbym spanikowała w bezpośrednim starciu z mr. Aveiro. Ale chwila,
czemu ja mam się niby nim przejmować? I za co go teraz tak nie cierpię?
Zgubiłam się sama w swoich przemyśleniach. Ale
i tak bezpieczniej jest trzymać dystans. O taak, o wiele lepiej.
Zamyślona wpadłam na kogoś.
-przepraszam… Szybko otrząsnęłam się i próbowałam wyminąć tę osobę.
-Gin?
Zatrzymałam się gwałtownie i
zacisnęłam palce na torebce. Policzyłam do trzech i odwróciłam się na pięcie z
grobową miną.
-Nie. To nie ja. – powiedziałam i
spojrzałam na swoją „ofiarę” . Cris popatrzył na mnie z powagą i uniósł
znacząco brew.
-Czy ty na serio jesteś głupia czy
tylko taką udajesz? – spytał szyderczo się uśmiechając.
-Zniżam się do poziomu rozmówcy,
Aveiro. – prychnęłam. Jak śmie.. o nie teraz już widzę powód.
-Zabawna jesteś – wywrócił oczami.
Założyłam ręce na piersiach i zacisnęłam usta w cienką linię.
-Jak zawsze…
-A teraz chodź ze mną, nie chce mieć
nieprzyjemności. –odparł oschle.
-Czy ty na serio sądzisz, że z tobą
pójdę? Chyba śnisz słońce. – zaśmiałam się .
-Ja to po prostu…
-Iker miał po mnie przyjść. –
wcięłam mu się w słowo.
-Hmm… Chwilowo jest unieruchomiony. –
uciął i złapał mnie za nadgarstek. Wyrwałam dłoń i odsunęłam się.
-Zostaw mnie.
-IDZIESZ ZE MNĄ! – Warknął tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
-Pierdol się. Nigdzie nie idę!
-Idziesz!
-Nie
-TAK
-NIE?!
-Nie musisz chcieć, i tak pójdziesz.
– parsknął śmiechem i chciał ponownie mnie złapać ale szybko wybiegłam na
zewnątrz. Zły pomysł. Byłam w samej bluzie… A tak zimno.
-Nie zachowuj się jak dziecko! –
prychnął wychodząc za mną.
-Zamknij się – zrobiłam krok do tyłu.
-Gin, serio… - powiedział spokojniejszym
tonem. Uniosłam znacząco brew.
-Nie, nie i jeszcze raz nie! Czy to
aż tak niezrozumiałe słowo? Mam Ci przeliterować? N-I-E!
-Proszę. – zrobił krok do przodu.
-Nie. – jęknęłam płaczliwym tonem i
cofnęłam się ponownie do tyłu. A raczej chciałam się cofnąć i napotkałam
pustkę.
Boże.. moja głowa… ej czemu jest
ciemno? Czemu ja tak.. chwila. Przecież ja byłam całkowicie gdzie indziej!
Chciałam podnieść rękę ale poczułam rwący ból. CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE? Otworzyłam powoli oczy
marszcząc czoło. Miałam wrażenie, że zaraz wyrzygam to wszystko.
Najlepsze było to, ze jak podniosłam
w końcu powieki do końca to nadal było czarno. Oślepłam?
Nie no nie możliwe. Po pięciu
minutach rozmyślania, gdy moje źrenice przywykły do ciemności (wydedukowałam,
że zapewne jest noc) zauważyłam, że jestem w jakimś najprawdopodobniej białym
pomieszczeniu i nie wyglądam tak jak wyglądać powinnam, czyli to nie jestem ja
i idę spać, bo pewnie to jakiś dziwny sen.
Obudziłam się z podobnym uczuciem
jak wcześniej. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się w koło na tyle na ile mogłam.
Ja pierdole, moja noga się nie rusza! Poryczę się zaraz. Zaczęłam gwałtownie
nabierać powietrza do płuc i wbiłam wzrok w sufit. Przez chwile myślałam, że
ręka tez ale okazało się, że jest po prostu przygnieciona przez cos, a raczej
kogoś. Nie mogłam przekręcić zbytnio głowy w bok, więc kwestia kim jest ta
osoba pozostała dla mnie zagadką… przynajmniej na razie.
-Ratunku. – jęknęłam. Poczułam, że
krew powoli napływa do mojego lewego ramienia.
-Gin?
-CZY JA NA SERIO WYGLĄDAM AŻ TAK ŹLE
ŻEBYŚ MIAŁ PROBLEMY Z ROZPOZNANIEM KIM JESTEM? I CO JA TU DO CHOLERY ROBIĘ? – powiedziałam
najgłośniej jak mogłam.
-Gin, ja przepraszam…
-Nie masz za co i tak cię nienawidzę.
Spadłam ze schodów, tak? – westchnęłam.
-Yhmm, tak jakby.
-Czyli tak. – westchnęłam i przymknęłam
oczy. Zaraz wybuchnę.
-Masz złamaną nogę i trochę hmm
siniaków. – wyjaśnił mi Aveiro.
-Brawo. Mówiłam, ze nigdzie z tobą
nie idę, ale nie ty musisz zawsze swoje.
-Ja wiedziałem, że tak będzie,
Ciebie to tylko gdzieś wysłać.. – do pomieszczenia
wpadł Iker z błyszczącymi ze złości oczami.
-Nie dołuj mnie błagam… - jęknął
Cristiano patrząc na mnie ze smutkiem. Pff teraz mu się na wyrzuty sumienia
zebrało. Bosko.
-Gdyby nie ta pierdolona kontrola…
Mou nas zabije.
-Halo, ja tu wciąż jestem?! –
wtrąciłam się. Casillas spojrzał na mnie z współczuciem.
-Zaraz cię stąd zabierzemy. To tylko
noga, ale trzeba było zrobić badania czy nie masz wstrząsu mózgu. Co wy tam
robiliście?!
-Ja praktycznie mówiłam tylko nie…
-Dobra, mniejsza o to.
Wzięłam do ręki kule i oparłam się
na nich nieufnie.
-To mi się wcale nie podoba. –
westchnęłam i spojrzałam na moją zagipsowaną prawą nogę.
-Chodź, pomogę ci. – zaoferował Aveiro,
jednak odtrąciłam jego rękę.
-Poradzę sobie. – fuknęłam
-To może ja? – zaczął Oliver patrząc
na mnie zmieszanym wzrokiem. Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się
uroczo.
-Świetnie. – Cris wywrócił oczami i
wsunął dłonie do kieszeni spodni.
Obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem i bez słowa weszłam do samolotu. Usiadłam
sobie przy oknie i wbiłam wzrok w szybę. Chciało mi się ryczeć. Tak po prostu.
Chyba mam rozstrojenie nerwowe depresje czy cos.. dobra dramatyzuje, ale nie
czuje się najlepiej. Z reszto kto by się czuł z nogo w gipsie, bandażem na
głowie i wizją rozwścieczonego tatusia przed sobą?
Wizja niezwykle pociągająca.
-Jak się czujesz? – Spytał Iker patrząc
na mnie z troska.
-Mogę to pozostawić bez komentarza? –
odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Jasne, jak chcesz. Nie będę
naciskał – mruknął.
-Dzięki. – uśmiechnęłam się
nieznacznie. – Zawieziecie mnie do domu?
-Nie wiem, sama nie możesz
zostać. – popatrzyłam na niego z wytrzeszczonymi
oczami.
-Ale ja sobie sama doskonale poradzę!
Jakby co to Oliver mi pomoże, prawda? – spojrzałam na bruneta z nadzieją.
-Jasne, ale ja teraz muszę wyjechać
na tydzień, znaczy dziesiątego lutego. Praca. – przejechałam dłonią po twarzy i
oparłam się o siedzenie z grobową miną.
-Mam wrażenie, że do końca życia
będę łazić z eskortą..
-Coś mówiłaś? – spytał Casillas.
-Nie, nic.
Aveiro przez cały lot się nie
odzywał, aż dziwne. Sergio wszystko przespał, nawet nie zauważyłam jego
obecności. Za to Oliver z Ikerem zdążyli się za kumplować. Może to i lepiej.
Pozostawili mnie w spokoju i mogłam rozkoszować się chwilowym spokojem.
W Madrycie byliśmy późnym
wieczorem. Jak to dobrze czuć te ciepło,
tę atmosferę. Teraz jeszcze bardziej kocham Hiszpanie.
Jednak teraz czekało nas najgorsze.
Wszyscy ustawili się wkoło Crisa
który stał z telefonem w ręku i wyglądał jakby nie umiał się nim posługiwać.
-Co mamy mu powiedzieć? – spytał dziwnym
tonem.
-Yy, że znaleźliśmy żywą Gin, bez
żadnych uszkodzeń na ciele. – powiedział Ramos.
-Jasne, bez uszkodzeń. – Iker spojrzał
na mnie znacząco.
-No znaleźliśmy bez uszkodzeń.
To Cris ją zmasakrował. – wyjaśnił Hiszpan rzeczowym
tonem.
-I chcecie wszystko zwalić na mnie? –
oburzył się Ronaldo.
-Jasne! – przytaknęli
-Zdrajcy.. – jęknął.
-Nie wypieraj się faktów. I ty z nim
gadasz!
-No dobra. – Aveiro wybrał numer do
mojego ojca i nacisnął zieloną
słuchawkę.
-Jeżeli dzwonisz żeby powiedzieć mi,
że nadal jej nie znaleźliście to możesz pożegnać się z życiem.
-Nie, właśnie znaleźliśmy…
-Uff, całe szczęście. To czemu
mówisz takim dziwnym tonem.
-No bo my.. no tak trochę…
-Ona chociaż żyje?!
-Tak, żyje, tylko..
-Jeżeli ona nie dotrze do mnie zaraz
w jednym kawałku to MASZ PROBLEM!
Cris odsunął telefon od ucha.
-Rozłączył się. – powiedział grobowym
tonem.
-A więc jedziemy do Mou...