niedziela, 21 października 2012

Rozdział 3 - "Niania Kaka w akcji"


-Wirgie, Gin… ej!..- Ewidentnie ktoś coś do mnie mówił i szturchał mnie w ramię. A może to tylko sen? A może nawiedzony house? Otworzyłam najpierw jedno oko, potem drugie, kiedy już obczaiłam, że nade mną wisi para czarnych oczu zaczęłam drzeć mordę. Jednak napastnik zasłonił mi usta ręka. Gdy już się opanowałam skapnęłam się, że to tylko Kaka i w końcu mogłam mówić. Spojrzałam na niego niewyraźnie.
-Boże, co ty tutaj robisz? – wychrypiałam rozglądając się wkoło.
-Jakie Boże, to tylko ja.- zaśmiał się – Niania Kaka do usług- nie no mu chyba coś na mózg padło.
-Jaka niania? –Spytałam tempo? Nie oczekujcie, ze dwie minuty po przebudzeniu będę myśleć w miarę normalnie.
-Niania, wynajmuje się ją do pilnowania dzieci. – wyjaśnił rzeczowo.
-Czy ja wyglądam na małe dziecko? – powiedziałam wymownie.
-No raczej nie, ale Mou po wczoraj chce cię mieć na oku. Będziemy mieli dzienne zmiany.
-Chyba sobie jaja robisz?- wychrypiałam. To jest nierealne, nawet mój kochany tatuś by na to nie wpadł.
-No co ty, myślisz, że w normalnym przypadku przyłaziłbym tu o dziesiątej rano?- Popatrzył na mnie z politowaniem
-Poddaje się, zabij mnie teraz, albo umrę z ograniczeń. – założyłam kołdrę na głowę w geście sygnalizującym koniec rozmowy i depresję. Ale chwila, chwila. Skoro teraz mam Kakę, to wykorzystam go jako szofera, zgarnę po drodze Katinę i jedziemy na zakupy. Mój zakupoholizm jest nieokiełznany. A Mou zostawił mi kartę kredytową w razie nagłych przypadków. Szybko zerwałam się z łóżka i sprintem zbiegłam na dół ( po drodze przywalając głową w drzwi).
-KAKA!- Darłam się od schodów.
-Czego?- spytał wyłażąc z kuchni. Uśmiechnął się tylko głupkowato. Zrobiłam jedna z min typu co-cię-tak-bawi. –Wiesz, trzeba było od razu powiedzieć, że liczysz na coś więcej…
-Ej! Nie pozwalaj sobie. O co ci chodzi? – No dobra, chyba już zaczynałam kapować. Spojrzałam w ogromne lustro. O nie.. kompromitacja, szczyt kompromitacji. Potrzeba ewakuacji natychmiastowa!
-Zaraz wracam!- wypaliłam i z prędkością światła wróciłam do pokoju. Brawo Gin, oby tak dalej, pokazuj się wszystkim facetom w samej bieliźnie. Założyłam luźną sukienkę w kwiatki rozczesałam włosy i spokojnie wróciłam na dół.
-Lepiej?- Spytałam ironicznie. Spojrzał na mnie szczerząc zęby.
-jak mam być szczery wole poprzednią wersje. – odpowiedział znawczym tonem.
-Spadaj zboczeńcu. Czeka cię dzisiaj ciężki dzień. –Powiedziałam z błyskiem w oku.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Dopytywał się podejrzliwie.
-Shopping słońce! – Wydarłam się. Ahh ta panika w jego oczach, ten wyraz twarzy…
-O nie… zaraz się odwołam do władz- skomlał. Prawie mi się o żal zrobiło. Prawie. Nie ma litości.
-Nie będzie aż tak źle. Będziesz służyć wyłącznie za tragarza. Ja z Katiną załatwimy resztę.
-Z jaką Katiną?- Spojrzał na mnie pytająco.
-A co to spowiedź jest? – ironizowałam.
-Nie, ale szybka jesteś. Jeden dzień, a już pewnie poznałaś połowę miasta – zmierzwił mi włosy i rozwalił się przed TV. Faceci…
-Zależy w czym, mruknęłam szczerząc żeby podstępnie. Napisałam Eska do Kat że zajedziemy po nią o dwunastej. Załatwiłam poranna toaletę. Wolałam już pozostać w sukience, do tego buty na koturnie, żeby nie wyglądać na aż takiego kurdupla jakim jestem. No i oczywiście moje ukochane oksy. Zaliczyliśmy kilka minutek spóźnienia, ale Hiszpanka tez nie należała do punktualnych. Przedstawiłam ją Kace ( pomińmy, że patrząc się na niego zaliczyła totalną zawiechę).
Wylądowałyśmy w centrum handlowym. Raj normalnie. Tyle sukienek i butów… skończyło się na godzinie spędzonej w przymierzalni, ale to dopiero pierwszy sklep! Ricardo wymięknął po piętnastu minutach pytania który kolor bardziej do mnie, lub do Kat pasuje. Tak szczerze to chyba mu współczuje. Potem musiał to nosić za nami przez resztę czasu. W końcu znalazłam moje wymarzone granatowe buciki na dwudziesto centymetrowym obcasie i platformie. Oczywiście sznurowane. I Od razu ma się te 175 wzrostu. Z Galerii wyszliśmy koło dwudziestej, zapakowani po czubek głowy. Mało brakowało a rąbnęłabym głową w słup. To były emocjonujące zakupy, koło piętnastej musieliśmy chować się za manekinami bo Kakę dopadła banda napalonych lasek. W każdym razie nie czuje nóg.
-Umieram!- rozwaliłam się na tylnym siedzeniu z ulgą.
-Mówiłem, że to nie był dobry pomysł.- mądrzył się Brazylijczyk.
-Ale ja nie mówię, że mi się nie podobało, po prostu nogi mnie bolą ale warto było.
-W końcu kupiłam sukienkę na wesele- rzuciła Katina z błyskiem w oku.
-No! I to jest piękne, Piąteczka! – Przybiłyśmy łapki i spojrzałyśmy na Kakę z wyższością i satysfakcją
-Baby..- westchnął z rozżaleniem.
-Uważaj nianiu. Cóż za brak pokory!- Udałam oburzenie. Jak ja lubię się z nim droczyć.
-Nie narażaj się- mruknął z zaciętą miną.
-łoo, rozumiem. A może jak wrócimy będziesz tak miły i zrobisz mi masaż stópek?- Obdarzyłam go spojrzeniem kota ze Shreka
-Chciałabyś – odparł ironicznie.
-No pewnie, wiec jak będzie? – Żeby podkreślić wagę sytuacji pomachałam mu noga przed nosem, na ile tylko mogłam ( czyt. Zaklinowałam ja miedzy siedzeniami, niechcący ) .
- Morata może ci zrobić- rzucił szczerząc żeby.
-Nie znam, chyba… - zrobiłam głupkowata minę i zabrałam stopę.
-To poznasz, spokojnie. Jutro na nianio-dyżurze- zaśmiał się złowieszczo. Szturchnęłam Katinę znacząco.
-To ja rozumiem. Ale przypomnę ci o masażu wieczorem, spokojnie nie musisz się o to martwić.- poklepałam go po ramieniu.
-tatuś cię nie nauczył, ze nie można rozpraszać kierowcy? –Spojrzał na mnie w lusterku przednim.
-Nie, nic mi o tym nie wiadomo.- Uśmiechnęłam się słodko. Traktowałam Kakę jak starszego brata. Zawsze potrafił poprawić nastrój i to było piękne. – Kat, wpadaj jutro do mnie, robimy impre- zaśmiałam się.
-I to rozumiem.- przybiłyśmy żółwika i resztę drogi przesiedziałyśmy gadając o ciuchach i chłopakach. Biedny Ricardo musiał nas słuchać.

***

-Ej no… zlituj się i pomóż mi to zanieść.- jęczałam włażąc na górę już chyba po raz dziesiąty a paczek nie ubywało.
-Mam focha.- odpowiedział sucho robiąc obrażoną minę.
-Fochasz się? Na mnie?- spytałam patrząc na niego niewinnie.
-Nie, na księdza. – ironizował.
-A, to okay, nie będę ci przeszkadzać. Powiem tylko ojcu, że niania nie wypełnia obowiązków służbowych.- rzuciłam obojętnie. Ahh moje kochane stopki, jutro chyba nie wstanę z łóżka.
W końcu Kakuś się zlitował i zaniósł mi resztę ciuchów na górę.
-Normalnie kocham cię, teraz jesteś już zwolniony, możesz wracać do dzieci – wyszczerzyłam do niego zęby i zamknęłam się w pokoju.

sobota, 13 października 2012

Rozdział 2 - "Do łóżka dzieciaku!"


Pierwsze co zrobiłam to wzięłam długą kąpiel z kolorowymi bąbelkami. Kocham to! Tak jakoś wyszło, że z łazienki wylazłam coś koło czwartej. Oczywiście taty nie było. Pewnie na treningu. Chyba pojadę tam sobie moim autkiem. A tak, zapomniałam wam powiedzieć, ze kochany Jose ofiarował mi swój kabriolet. Normalnie piszczałam z radości. Nie miałam jeszcze okazji się nim przejechać, ale zaraz to się zmieni. Założyłam szorty, koszule w kratę, trampki i zjechałam po poręczy na dół. Teraz tylko kwestia gdzie posiałam kluczyki. W końcu po długich poszukiwaniach wygrzebałam je z doniczki. ( what the fuck? ) Nie wiem jak one się tam znalazły, ale okay. Wsiadłam do mojej super wypasionej bryki i chciałam wyjechać z garażu, ale jak się okazało zapomniałam z domu pilota do bramy. Głupota nie boli. Na szczęście zapasowy był w samochodzie, to oszczędziło mi biegania z góry na dół i z dołu na górę. Nie znałam drogi, ale od czego jest GPS ?
No dobra, przeliczyłam się. Wyjechałam na jakieś odludzie. Stare blokowisko, lasy, pola!  Czy to już granica Polsko-Ruska ? Dobra, zwrot, teraz kurs na centrum Madrytu. Kurczaczki, chyba nie umiem się posługiwać tym dziadostwem bo po godzinie kręcenia po ciemnych zaułkach wylądowałam na jakiejś bazarowej dzielnicy. Jedyna rzecz, która mi przyszła do głowy to telefon do ojca… nie, to zbyt kompromitujące… no ale na pewno mniej niż dzwonienie do któregoś z królewskich wtedy to bym się spaliła ze wstydu. No dobra, w końcu wybrałam mniejsze zło i zaczęłam pytać się przechodniów w która stronę na Santiago Bernabeu. Jedna stara babka chyba źle zrozumiała bo według jej wskazówek wylądowałam na stacje benzynową. Dobra, poddaje się i kupuję mapę szczegółową Madrytu. Okazało się, że już wyjechałam z miasta. Fazka, nie? Facet pokazał mi gdzie się teraz znajduję. W sumie mogło być gorzej. W końcu po kolejnej godzince dotarłam na miejsce. Spojrzałam na zegarek, w pół do siódmej. No ale jak można było przewidzieć trening już się skończył. No i  zabawa zaczęła się od początku. Mniej więcej przed dziewiątą byłam w domu. Jak się dowiedziałam Mou chciał już zawiadomić policję ale Iker jak zawsze oszczędził mi kompromitacji i wyjaśnił, że pewnie gdzieś wyszłam. Wiem, błyskotliwe. O mały włos a wjechałabym w bramę z roztargnienia, ale to mało istotne. Powiedziałam tacie, że chyba przydałby mi się nowy GPS w samochodzie i poczłapałam na górę. Mam wrażenie, jakby tego dnia w ogóle nie było. Madryt bardzo się różni od Paryża. Musze jutro obczaić jakieś sklepy z ciuchami. W Hiszpanii jest o wiele cieplej niż we Francji.
Zdecydowałam się pójść na wieczorny spacer. Na zewnątrz powoli robiło się ciemno. Wyszłam na drogę i ruszyłam przed siebie. Gdzieś na pewno dojdę. Niedaleko był park. Idealne miejsce na zebranie myśli. Poczłapałam alejką w stronę ławki i usiadłam na niej po turecku. Wlepiłam wzrok w kostkę brukową i rozkminiałam nad minionymi dniami, gdy podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Spojrzałam na nią z  ciekawością.
-Hej, jestem Katina.-  przedstawiła się.
-Ja Wirgie- odpowiedziałam uśmiechając się szeroko. Katina była średniego wzrostu szatynką. Ogólnie wydawała się być mniej więcej w moim wieku.
-Miło mi. Nie widziałam cię tu jeszcze.- ciągnęła siadając obok mnie.
-Przeprowadziłam się tu wczoraj.- odpowiedziałam. W Paryżu nikt raczej nie podszedłby do mnie gdyby mnie nie znał. Oto uroki Hiszpanii.
-To fajnie. Ja mieszkam tu od trzech lat i nie żałuję.- zaśmiała się.
-Nie dziwie się, w Madrycie można się zakochać.
-Taak.. i w Madryckich piłkarzach też.- zażartowała.
-Coś o tym wiem. Znasz ich? – Spytałam tak dla ścisłości. Fakt, Królewscy potrafią urzec człowieka jak nikt.
-Nie zbyt, ale często bywają w tej okolicy. Mam kilka autografów.
-Wiesz, że nigdy nie myślałam o nich w ten sposób?
-Jaki sposób?- Spojrzała na mnie lekko zdezorientowana. Jakoś tak poczułam lekka satysfakcję.
-Z tymi autografami. Spędziłam z nimi trochę czasu i nawet nie przyszło mi to do głowy.- parsknęłam śmiechem. Kat wybałuszyła na mnie oczy jakby zobaczyła UFO.  – No co?- Zapytałam.
-Gadałaś z nimi?- Dopytywała się.
-Niestety. Są trochę wkurzający, ale znośni. Chyba że robią kanapkę..- wyjaśniłam. Tak, kanapka to zło. Do tej pory bolą mnie kości. Kiedyś im to wypomnę.
-Jaką kanapkę?
-Długa historia. I raczej nie chcesz wiedzieć.- ucięłam szczerząc zęby. Nie chciałam od razu wyjawiać wszystkich sekretów.
-Rozumiem. Ja muszę już wracać. Idziesz, czy zostajesz? – Spojrzała na mnie pytająco. Co ja będę sama siedzieć…
-Idę. Mieszkam nie daleko, a ty? – podstawowe kwestie trzeba wyjaśnić.
-też. Prosto i w lewo, pierwszy dom. – powiedziała poprawiając włosy.
-To ja prosto, w prawo, drugi dom. To chyba blisko, nie?- zażartowałam.
-Chyba, zaraz zobaczymy.-
Okazało się, ze Katina jest w moim wieku. Uff.. jak dobrze poznać w końcu kogoś płci damskiej. Z facetami po sklepach chyba nie będę latać. I jest fanką Realu. To prawie tak jak ja. No bo teoretycznie jestem  fanką Królewskich, nie ma innej opcji. Opowiedziałam jej w skrócie moją historię z futbolistami. Pominęłam kwestie pokrewieństwa. Kiedy już byliśmy na skrzyżowaniu, musieliśmy się rozdzielić. W sumie to praktycznie mieszkałyśmy obok siebie. Jeden dom i przejście dla pieszych w to czy w tamtą nie robi różnicy.
-Wow! Mieszkasz tutaj?- Katina spojrzała na moja piękna wille ( już moją) z uznaniem.
-Chyba tak. Jeśli nie pomyliłam adresu.
-A tu nie mieszka Jose Mourinho?-Spytała podejrzliwie.
-eee.. tak jakby mieszka.- powiedziałam wymijająco, jeśli można to tak nazwać.
-Z tego co wiem, do tej pory mieszkał sam.- odparła rzeczowo.
-No tak, do wczoraj.- Parsknęłam śmiechem. – Musze spadać, do jutra – pomachałam jej i zniknęłam za bramą. Przynajmniej odwlekłam to w czasie.
 Kolejny raz tego dnia powlekłam się schodami na górę z pizza. Jakoś tak naszła mnie ochota na pieczarkową, normalnie ślinka cieknie. Dlaczego ja jestem, aż takim łakomczuchem. Posiedziałam jeszcze potem na fejsie, odebrałam zaproszenia do znajomych od Królewskich i odpowiedziałam na zaczepki. Nie mogę z nimi normalnie. Łoo Iker napisał.
 „ Do łóżka dzieciaku!” Haha, dzieciaku, dobre sobie.
Kto tu dzieciak?”. Send, send, send.
chyba nie ja ;P”,
 „ Właśnie ty ;d. Poza tym dzięki za okiełznanie  tatuśka :*
Nmzc, a tak naprawdę to co robiłaś?” Taa… uważaj bo ci powiem…  
Uczyłam się tańca na rurze” ,
Hahah może zrobisz pokaz dla królewskich? ;dd” ,
chciałbyś, co?
No a jak, Cris przesyła pozdrowienia ;D „,
 „Co ty tam robisz z Crisem o tej porze? ^^”
 „Uprawiam sex :P Nie no żartuje, tu Cris” ,
Siema Cris :p ładnie to tak ?”  Nie no normalnie leże i kwiczę.
Jak? ;p” ,
 „Gwałcić Ikera ^^” ,
 „O co ty mnie posądzasz, Mała?
 „Tylko nie Mała, Mały” ,
 „ wcale nie Mały -,-„ ,
 „Ej, ty mi tu podtekstów nie wyciągaj :DD” ,
To tobie się skojarzyło, zboczeniec :*” ,
 „Z ciebie ;d” ,
 „Z kim ja się zadaję? To znowu ja” ,
Jaki ja? ;p
Ja, że Iker” ,
 „ Czaje już :P Zmieniliście pozycje, czy jak? ;p” Z nimi można zaliczyć niezły facepalm
 „ Spadaj! ;d O czym ty myślisz! Powiem Mou.” ,
Bla bla bla, już się boję.” ,
A powinnaś ;p
aha, ehe ;d Sorry Iker ale już zaliczam zgon. Seksiastej nocy :* I przekaz Crisowi też :* „ ,
A nie sweet dream? ;dd branoc :*
Zamknęłam lapcia i wpakowałam się pod kołdrę. Teraz nie zasnę przez tych idiotów. Śmiać mi się tylko chce. Przytuliłam się do mojego mega wielkiego miśka i pogrążyłam w rozkminach.

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 1 - "Wujek Iker zawsze spoko"


Nie lubię przeprowadzek. Wiąże się z tym za dużo zmian, niepewności i stresu. Ale mój ukochany tatuś niespecjalnie się tym przejmował. Według niego nie mogę do końca życia mieszkać z ciotką ( tu akurat przyznam mu rację ) i dlatego mam wyjechać do niego, do Madrytu. W sumie jest to piękne miasto, ale żeby tak od razu przeprowadzać się tam na stałe? Porażka.
Spakowałam resztę gratów do walizki i wyszłam z domu. Mam nadzieje, że moja kochana rodzinka nie wymyśliła jeszcze nic głupiego związanego z moją przyszłością. Módlmy się o to.
Od owego, pamiętnego wypadku mieszkam, a raczej mieszkałam w Paryżu. Czego ja tu nie przeżyłam. To miejsce kojarzy mi się z moimi różnymi kretyńskimi pomysłami, ale i tak je kocham. Mam tu przecież przyjaciół, a w Madrycie? Praktycznie nic. Tyle co znam z klubu Marcelo, Kakę i Ikera. Reszta – obiekty nieznane. Jakoś to przeżyje, w końcu jestem Gin- mistrzyni pakowania się w dziwne sytuacje. A Królewscy niech się strzegą!
***
Wysiadłam z samolotu i spróbowałam wyczaić ojca. Nie jest to zbyt trudne, w szczególności, gdy ma na sobie  koszulkę „witaj Gin” i drze się „tu słońce”. Współczujecie mi, prawda? To fajnie. Aha, zapomniałam dodać, że zabrał ze sobą chyba całą kadrę zespołu (o zgrozo!). Dobrze, że chociaż transparentu nie zrobili. Za to wkoło nich zdążył się już uzbierać spory tłum fanów, który zasłonił mi ten zacny widok. Korzystając z okazji przecisnęłam się przez przejście i czekałam przy wyjściu. Dla bezpieczeństwa założyłam okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem. Może mnie nie zauważą, a ja w między czasie obyczaje taksówkę. Adres znam, więc w czym problem? Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i wyszłam na chodnik. Ściągnęłam jakimś cudem bagaże, a następnie złapałam taxi. No i w tym momencie moi „prześladowcy” skapnęli się, że tak, to chyba jest ta mała i tak, to chyba ją mieliśmy zmiażdżyć swoimi napakowanymi łapami. Po mnóstwie hej-hejów i zapierających dech w piersiach (dosłownie!) uścisków, ledwo żywa stałam na własnych nogach, z przekrzywionymi oksami i zmierzwioną czupryną.
-Okay, też mi miło was widzieć, fajnie, że was wszystkich znam, pewnie niedługo to się zmieni, ale teraz wybaczcie, ale chcę odpocząć!- powiedziałam z naciskiem na ostatnie dwa słowa.
No i zaczęło się. Tym razem ustali w kolejce! Normalnie epic win! I po kolei przedstawiali się, w sumie to było nawet przyjemne. No bo która dziewczyna nie chciałaby poznać takich słodkich przystojniaków? Ja też takiej nie znam. Po kolei, Callejon, Higuain… - Kaka , my się już znamy!- Cristiano ( wcale nie jestem mała!), Ramos… yhyh, trochę ich było, teraz ciekawe czy wszystkich zapamiętam… no w sumie to większość znałam ze słyszenia, co mi trochę ułatwiało robotę.
-Okay, ja jestem Wirginia, Gin, Ginnie, Wirgie, mówcie jak wam pasuje… Dobra tato, możesz w końcu coś powiedzieć.- dodałam. Zadowolony przepchał się przez piłkarzy i uścisnął mnie po ojcowsku.
-Dobrze cię w końcu widzieć.- odparł z szerokim uśmiechem.
-Mi ciebie też. Teraz już możemy w końcu stąd jechać? Ludzie się gapią.- Wysyczałam  wskazując kciukiem na tłumek ludzi.
-aaa.. tak.-  Powiedział – Chodźmy do auta.
Okazało się, że będziemy wracać mini busikiem. W końcu gdzieś trzeba zmieścić tych footbolistów. Zapakowałam się na sam tył koło Ikera, Kaki, Ramosa i Marcelo.
-Hej po raz kolejny!- powitali mnie robiąc mi miejsce. Sergio wyciągnął i-phona i wlazł na facebooka. ( Wcale nie podglądam, on po prostu prawie wpakował mi ekran pod nos!)
-Co robisz?- spytałam z ciekawością widząc , że włazi na mój profil.
-Dodaje cię do znajomych.- odpowiedział szczerząc zęby. Parsknęłam śmiechem. Nie mogę z nimi.
-Do czego to doszło. A dziewczyny zarywasz przez zaczepki?- Zapytałam z rozbawieniem.
-Dla ciebie zrobię ten wyjątek.- zażartował.
-Co ty nie powiesz.. Auu… Marcelo, ja wszystko rozumiem, ale wara od moich włosów, porób sobie na kimś innym eksperymenty. – Brazylijczyk zrobił słodką minę kota ze Shreka… za co. – Nie i koniec. Nie pamiętasz co było trzy lata temu?
-Ale od tamtej pory nabrałem doświadczenia- powiedział z powagą.
-Taa… i niby kolejny raz mam skończyć z jednostronną łysiną, czy może dla odmiany całkowitą?- spytałam. Chłopcy parsknęli śmiechem. – Nie, nie jestem masochistą. Po testuj na Ramosie, może w końcu będzie zmuszony obciąć te kudły.- zaśmiałam się.  Hiszpan spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Masz coś do nich?
-Nie no co ty! Ja niby?- udałam urażoną.
-baby..- wymruczał pod nosem.
-Coś mówiłeś?- zapytałam nadstawiając ucho?
-Nie, w ogóle nic.
-To dobrze.- uśmiechnąłem się z satysfakcja. Przyczaiłam się na Kakę i Ikera jak obczajali coś na łapie Casillasa. Byli tak zaabsorbowali, że nie zauważyli jak nakleiłam Ricardo napis „jestem debilem, kopnij mnie” na plecach. Coś czuję, że zapowiada się ciekawy sezon. Gdy zatrzymaliśmy się przed willą ojca, wszyscy rzucili się do wyjścia, słyszałam tylko jak Cris darł się „uważajcie na włosy, uważajcie na włosy!” a Kaka „ który idiota mi to przylepił!” ups.. ciekawe komu się oberwie. W końcu udało mi się przecisnąć między wszystkimi ( w takich momentach dziękuje za moje metr sześćdziesiąt dwa wzrostu) i wypełznąć z bana. Jak to  dobrze czuć świeże powietrze. Jednak długo nie dane mi się było nim nacieszyć gdyż banda debili wypadła z busa i sprowadziła mnie na ziemie i to dosłownie. Nie wiem kto na mnie leżał, ale miałam wrażenie, ze kości mi pękają.
-Kanapka!!! Wydarł się Callejon. No i chyba nie muszę opisywać co się potem wydarzyło… tyle powiem, że czułam się jak sardynka w puszcze z rekinami.
-Złaźcie ze mnie!- Darłam mordę, próbując wyczołgać się spod nich. W końcu po komplecie jęków i stęków wstałam. Miałam wrażenie, że zamieniłam się w mielonkę. – Z kim ja się zadaję..- wychrypiałam rozmasowując mięśnie.
-Z najprzystojniejszymi facetami pod słońcem?- Podsunął Ronaldo.
-Cóż za skromność! A co jeżeli powiem, że w Barcelonie widziałam fajniejszych?- Zapytałam przymilnie.
-Nie no foch.- wypalili. Nie no super, obraziłam Królewskich! To może teraz dadzą mi trochę spokoju? Może lepiej nie, bo będzie nudno
-No nie fochajcie się, bo ja się fochnę- Zrobiłam najsłodszą minkę jaką umiałam. Uff.. podziałało
-No okay.. tym razem ci wybaczymy.
-Ale fazka! To teraz już możecie mi pomóc zanieść bagaże- Powiedziałam błyskotliwie.
-Najpierw nas obraża, a teraz wykorzystuje jako siła robocza..- marudzili. Jestem tu od godziny, a już czuję, że to jest moje miejsce. Ha!
-Już tak nie narzekajcie, to wieczorem zrobimy seans filmowy. Poza tym pozwolilibyście, żeby taka malutka i wątła osóbka jak ja nosiła te wszystkie graty?- Spytałam próbując grać na emocjach.
-To jest manipulacja! No ale dobra, czego się nie robi dla córeczki tatusia Mou.- rzucił Kaka. –A tak w ogóle to dowiem się kto mi przyczepił tą kartkę? Albo Xabi, albo  Higuain, siedzieliście najbliżej, pomijając Wirgie, która raczej by tego nie zrobiła. – dodał a ja uśmiechnęłam się niewinnie. Tak, mała Gin nie jest zdolna do takiej podłości, a skąd!
***
Po godzince wszystko leżało ładnie ułożone w szafie i na półkach. Ciekawe jak długo. Oczywiście nie
pozwoliłam  chłopcom wypakowywać walizek ( od momentu kiedy Marcelo znalazł elektryczny pilnik do paznokci i myślał, że to wibrator).A wiec po różnych rewelacjach i nieporozumieniach udało się doprowadzić to miejsce do porządku. Zatrudniłam jeszcze Pepe do przytwierdzeniu haka od mojego ukochanego wiszącego fotelu do sufitu.
Jak obiecałam, zorganizowałam mini seans filmowy na dole. Ja kto dobrze, że tata  kupił rzutnik. Ale tak z wrodzonej złośliwości włączyłam „Titanica”.
-Nie no… robiłem to wszystko, żeby obejrzeć te tanie romansidło? –oburzył się Xabi. Spiorunowałam go wzrokiem. Już chciałam coś powiedzieć kiedy Callejon rozpoczął monolog na temat piękna i głębokości uczuć w romansach i dramatach. Kiedy już pozbierałam szczękę z podłogi uśmiechnęłam się z zadowolenie.
-Widzicie chłopcy? Jednak można.- Wyszczerzyłam zęby i wpakowałam się na kanapę z popcornem, chipsami i frytkami. Jak się potem okazało Królewscy zamówili pizze. Najpierw dziesięć, potem tuzin. I tak wyszło, że na koniec filmu nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Oczywiście w scenie finałowej się poryczałam, to takie romantyczne… Widziałam, że chłopcy też ukradkiem ocierali łezki, więc chyba wywarło to pozytywne wrażenie.
-W sumie to było całkiem niezłe, jutro robimy kolejny seans!- zaproponował Kaka. Spojrzałam na niego z miną zbitego psa.
-Wy chyba chcecie mnie utuczyć.- powiedziałam masując się po brzuchu.
-Nie, no co ty, po prostu lubimy twoje towarzystwo.
-ekhem, znamy się zaledwie od pięciu godzin- no ale schlebiało mi to. Fajnie, że ktoś mnie lubi. Jose od razu po przyjeździe zwinął się załatwić jakieś ważne sprawy i zostawił mnie z tą bandą debili, ale muszę przyznać że było wyjątkowo fajnie. – ale to nie zmienia faktu. Spojrzałam na zegarek. Jedenasta. Wow, jak ten czas szybko leci.
-Ja muszę spadać bo moja żona posądzi mnie o zdradę. Do jutra.- rzucił  Xabi. W  końcu wyszło, ze zostałam tylko z Ikeram, Cristiano i Callejonem. Obejrzeliśmy pierwsze trzy części Harrego Pottera i wymiękliśmy przy czwartej. Nie wiem kto pierwszy zasnął, ale pamiętam, że o mało, a bym nie zaliczyła zgonu w misce z popcornem. Na szczęście w porę się ocknęłam, a raczej Casillas mnie z niej wyciągnął i chyba zaniósł do pokoju. No bo nie pamiętam dokładnie jakim cudem znalazłam się w łóżku. Wujek Iker zawsze spoko. W każdym razie  wstałam koło drugiej po południu.